Strony

wtorek, 26 kwietnia 2016

Miniaturka nr.2: Absolve animam meam

Cześć i czołem! Tak wiem, że rozdział miał być już dość dawno, ale nie wyrobiłam niestety. Wena nie lubi, gdy jestem zalatana i wtedy nie raczy przychodzić, więc rozdział dodam w weekend majowy, kiedy to będe mogła na spokojnie usiąść i skupić się nad pisaniem ;) W zamian za ten długi okres czekania daje Wam kolejna miniaturkę, bardzo dłuuuuugaśną miniaturkę, którą zajęłam drugie albo trzecie miejsce (już sama nie pamiętam xD ) na Katalogu Granger. Tematem były utracone marzenia. Miłego czytania!


    ,,Gdyby miłość mogła ożywiać, a łzy wskrzeszać, bylibyśmy nieśmiertelni."

            W pomieszczeniu panował lekki półmrok. Drobinki kurzu tańczyły, w przedzierających się między zasłoniętymi zasłonami, promieniami słońca. W tym oświetleniu wydawało się, że pokój jest pusty, pozbawiony jakichkolwiek mebli, obrazów i tym podobnych rzeczy. Było to dziwnie magiczne pomieszczenie - tajemnicze, wzbudzające ciekawość i jednocześnie przytłaczające. Niebieska poświata rozlała się po pokoju, ukazując jego prawdziwe oblicze. Ściany wcale nie były gołe, a pokryte mnóstwem ruchomych fotografii w różnych rozmiarach. Niektóre zajmowały 1/3 ściany, a inne były ledwo dostrzegalne z większej odległości. Niebieska łuna tańczyła na ich powierzchni, sprawiając, że postacie ze zdjęć wyglądały jak zasnute firanką mgły. Gdzieniegdzie między zdjęciami dało się dostrzec artykuły powycinane z gazet. Źródło owego błękitnego blasku znajdowało się na stoliku stojącym pośrodku pokoju. Misa pełna połyskującego, błękitno-złotego płynu rozlewała swoją jasność na otaczającą przestrzeń. Nad naczyniem pochylały się dwie osoby, a  na ich twarzach malowało się głębokie skupienie. Cisza rosła z każdą sekundą. Dawało się ją wyczuć tak, jakby sala nie była wypełniona życiodajnym powietrzem, a martwym milczeniem. Niczym głaz wywołujący lawinę, potoczyły się słowa, miażdżące ciszę.
   – Opowiedz mi o tym.
Kobiecy, aksamitny głos przez chwilę odbijał się echem po pustym pomieszczeniu. Jedna z postaci wzruszyła lekko ramionami i nieznacznie się uśmiechnęła.
   – Tego nie można opowiedzieć, to trzeba pokazać.
Przyłożył różdżkę do skroni, a złotoczerwony zlepek nici zawisnął na jej końcu. Machnął różdżką, a barwne włókienka lekko opadły na taflę płynu, który momentalnie zmienił swoją barwę. Teraz pomieszczenie wypełniły wesołe, złote iskierki, przeskakujące ze ściany na ścianę. Fred uśmiechnął się na ten widok. Ona bardzo lubiła złoty, był jej prawie ulubionym kolorem. Prawie, bo kolorem, który lubiła najbardziej, był kolor jego oczu. Ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę.
   – No dobrze, jestem gotów! Zaczynajmy. – Pierś Weasleya poruszała się nienaturalnie szybko. Ręce lekko mu dygotały, gdy ponownie chował różdżkę do kieszeni.
Samopiszące pióro zawisło w powietrzu, oczekując na początek historii, na którą z taką niecierpliwością czeka świat Czarodziejów.
   – Dobrze, opowiedz mi, pokaż mi swoją historię Fredzie Weasley'u. Opowiedz mi o tym, jak wali się świat.
Wdech. Wydech. Wdech. Rudzielec zamknął na chwilę oczy, po czym wypuścił z płuc całe powietrze. Na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. Widać było, że stara się przywołać wszystkie emocje, zapachy, dotyk... Otworzył oczy, a na jego ustach pojawił się zbłąkany uśmiech.
   – Ludzie często nie doceniają tego co mają, dopóki tego nie stracą – jest to zapewne znane wszystkim z autopsji. W moim przypadku również tak było. Miałem najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietę w Hogwarcie, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że w całym Świecie Czarodziejów. Ale jak to bywa, jak ktoś idiotą się urodzi to i idiotą umrze. Wracając jednak do mojej historii... do naszej historii, to zapraszam do moich wspomnień. Tego, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku nie da się opisać słowami. Nie da się opisać uczuć, emocji, żalu, jaki przepełnia człowieka, gdy wraz z gasnącym blaskiem w oczach ukochanej kobiety tracisz szansę na spełnienie swoich marzeń.
Zacisnął usta, starając się powstrzymać łzy. Starał się być twardym, ale nie zawsze mu to wychodziło. Dłonią wskazał na myślodsiewnie.
   – Panie przodem.
Kobieta wzięła swoje pióro i notatnik, po czym nachyliła się nad misą.
   – Razem na trzy?
Skinął głową, a ona chwyciła go za dłoń. Poczuła jak lekko zadrżał, ale nie puściła go.
   – Raz. Dwa. TRZY!
Ich głowy zanurzyły się w aksamitnej tafli. Świat zawirował, a oni spadali wprost w otchłań wspomnień. Ich stopy uderzyły w coś twardego, a wokół nich cząstki świata układały się w jedną, spójną całość.

      Cały Hogwart huczał od plotek. Przemierzając korytarze słyszeli tylko ciągle powtarzające się imiona tej dwójki. Fred przystanął na błoniach, nieopodal rozłożystego drzewa rosnącego nad jeziorem. W wodzie zbiornika odbijało się zachodzące słońce, wesoło migocząc na poruszanej wiatrem tafli.
   – Żaden związek, od czasów Lily i Jamesa, nie wzbudził tylu emocji w Gryfonach jak ten najnowszy - Freda i Hermiony. W ciągu kilku dni staliśmy się sławni na całą szkołę. Nawet w Domu Węża mówiono o nas, parze Gryfonów. Nikt nie spodziewał się, że nasza dwójka może mieć się ku sobie, ale jak widać przeciwieństwa się przyciągają. Ułożona, inteligentna, opanowana panna Wszystko-wiem Granger i dowcipny, roztrzepany Na-wszystko-mam-wyrąbane Weasley. Mieszanka wybuchowa. Oczywiście od pierwszych dni naszego burzliwego romansu, George zaczął przyjmować zakłady o tym jak długo związek ten ma szansę przetrwać. Większość zakładów oscylowała między dwoma tygodniami, a miesiącem. Zakłady nie okazały się jednak prorocze i nasz związek przetrwał ponad dwa i pół roku, czego szczerze nikt się nie spodziewał. Jednak jak to często bywa, niektórym historiom nie jest pisany happy end. Byliśmy jak dwa przeciwne żywioły- ona była wodą, a ja ogniem. A zresztą za chwilę sama będziesz świadkiem naszego zerwania, czyli mojego największego życiowego błędu.
Podeszli bliżej. W cieniu drzewa stały młodsze wersje Granger i Weasley'a. Dziewczyna stała oparta o drzewo z miną, która mówiła sama za siebie - widać było, że domyśla się, co ma za chwilę nastąpić. Fred stał naprzeciwko niej. Co chwilę nerwowo drapał się po karku, aż w końcu zebrał się na odwagę by spojrzeć jej w oczy. Był to naprawdę żałosny widok. Patrzeć na dziewczynę, której serce za chwilę zostanie rozbite na milion drobnych kawałków.
   – Hermiono, jest pewna kwestia, o której chciałbym z tobą porozmawiać – zająknął się. Wyglądał jakby przez dłuższą chwilę analizował, co powinien dalej powiedzieć.
   – Jesteś wspaniałą kobietą. Te lata, które spędziliśmy razem są moimi najlepszymi wspomnieniami, ale różnica między nami jest nie do pokonania. Ty jesteś wodą, a ja ogniem. Ogniem, który chcę płonąć całym swoim żarem, ale jak dobrze wiesz, woda gasi ogień. Zbliżają się tru..
Prychnęła głośno i rzuciła mu lekceważące spojrzenie.
   – Daruj sobie Weasley. Zrywasz ze mną. Ok. Rozumiem to.
Obróciła się na pięcie i odeszła. Bez żadnych łez, błagania o to by został. Odeszła, jak zwykle z honorem. Z dumnie podniesioną głową i rozsypanym sercem.

Starsza wersja Freda przyglądała się jak dziewczyna wchodzi na dziedziniec szkoły i znika za wrotami szkoły. Dopiero, gdy drzwi się za nią zamknęły, przeniósł wzrok na swoją współtowarzyszkę.
   – Powinienem był ją wtedy zatrzymać. Gdybym wiedział, gdybym tylko wiedział...
Kobieta położyła mu dłoń na ramieniu.
   – Wrzuciłem do myślodsiewni tylko te najważniejsze sytuację w tej historii, więc część będę zmuszony uzupełniać ci ustnie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
Złotowłosa skinęła głową na znak, że zgadza się na taki sposób opowiadania, a Rudzielec, przyglądając się beznamiętnie swojemu młodszemu ja, powrócił do retrospekcji.
   – Później nadeszły ciężkie czasy. Śmierciozercy u władzy, lęk o każdy kolejny dzień i wojna. Przez cały ten czas nie miałem okazji porozmawiać z nią dłużej niż pięć minut. Wtedy byłem pewny, że nasze rozstanie to dobra decyzja, więc właściwie nie dążyłem nawet do takich rozmów. Znów błaznowałem, szalałem, wyrywałem dziewczyny. Jednak wojna się skończyła, a ja z każdym kolejnym dniem uświadamiałem sobie, że bardzo mi jej brakuje. W każdej kobiecie, która pojawiała się w moim życiu, szukałem jej. Tych roześmianych oczu, wstydliwego śmiechu i miłości, tak silnej i głębokiej, jaką widziałem w jej spojrzeniu, gdy napotykało moje. Chciałem być znów blisko niej, ale wiedziałem, że nie mogę niszczyć jej życia na nowo. Właściwie to nie miałem nawet na to szansy, bo ona znikła. Kobieta, w której cały magiczny świat pokładał ogromne nadzieje, porzuciła magię. Wyruszyła na poszukiwanie rodziców i postanowiła zostać w świecie mugoli. Wysyłała listy, pisała o tym, co u niej, jak się ma, ale na wszelkie prośby o spotkanie nie reagowała. Odcięła się od wszystkich i wszystkiego. Minęło kilka lat od wojny, gdy wybrałem się do mugolskiego świata, by załatwić kilka rzeczy potrzebnych do naszego wynalazku i wtedy stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Zresztą zaraz sama zobaczysz.

   Fred przemierzał zatłoczone ulice Londynu. Ludzie bez twarzy i osobowości, goniący swoje marzenia i zlewający się z otaczających ich tłumem, mijali go spiesznym krokiem. Za to właśnie nie lubił mugoli i ich świata. Wszystko tu było takie ponure i wszystko kręciło się wokół pieniędzy. Rzadko, który z mijanych ludzi miał przyodziany uśmiech. Gdyby ich sklep funkcjonował tutaj, po tej stronie rzeczywistości to na pewno zbankrutowałby jeszcze szybciej niż powstał. Brnąc dalej przyglądał się pewnej reklamie, starając się zrozumieć, jaki ma ona sens, gdy z całym impetem na kogoś wpadł. Przy takiej ilości rodzeństwa trzeba mieć wyrobiony refleks, który tym razem okazał się bardzo przydatny. W ostatniej chwili zdążył uchronić kobietę przed bliższym spotkaniem z chodnikiem.
   – Bardzo panią prze...
Zamurowało go. Na chodniku, tuż przed jego twarzą stał nie kto inny jak Hermiona Granger! Zmieniała się, ale nadal była tak samo piękna jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Lekko kręcone włosy opadały jej falami na twarz, policzki były trochę bardziej zapadnięte niż zwykle, ale to tylko nadawało jej twarzy więcej wyrazistości. Beżowy płaszcz podkreślał talię. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że Granger bardzo schudła. Podkrążone oczy, nogi, które wydawały się ledwo dawać radę utrzymywać ją w pionie... Mimo to nadal była piękna. Niezaprzeczalnie piękna.
   – Cześć Freddie – rzuciła z uśmiechem, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na zdziwienie malujące się na jego twarzy. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha!
   – Bo... bo... – nie mógł odnaleźć odpowiednich słów. Głęboki wdech. – Bo tak się właśnie czuję! Tyle lat, Hermiono! Tyle lat...
Kobieta bez słowa podeszła i przytuliła się do jego torsu. Nie był pewien, co powinien zrobić, ale wiedział, ze to jest szansa od losu, której tym razem nie może już przepuścić. Przygarnął ją do siebie, mocno przytulając. Przyjemne ciepło przeszło przez jego ciało, jak gdyby ożywiając ponownie każdą jego komórkę. Jej bliskość, zapach jej perfum, delikatność dotyku, sprawiły, że poczuł jakby na nowo zaczął żyć, jakby każda minuta bez niej - była minutą zmarnowaną. Nie mógł sobie pozwolić na to by znów odeszła, nie mógł jej znów wypuścić ze swojego świata. Nachylił się i wyszeptał wprost do jej ucha:
   – Kawa i szarlotka?
Odsunęła się od niego i energicznie kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Weszli do pobliskiej kawiarni i usiedli przy stoliku nieopodal okna. Fred ukradkiem starał się dojrzeć czy na palcu Hermiony nie znajduję się żaden pierścionek lub obrączka, ale ku swojej radości nic takiego nie zauważył. Pomógł dziewczynie zdjąć płaszcz i odwiesił go na wieszak stojący przy drzwiach, gdy zauważył, że z jego kieszeni wypadło zdjęcie USG. Tym razem to on poczuł jak jego serce rozpada się na części pierwsze. Podał zdjęcie Granger i ze sztucznym uśmiechem wydusił z siebie:
   – Chyba powinienem pogratulować...
Dziewczyna spojrzała na zdjęcie i uśmiechnęła się smutno.
   – Raka nie trzeba nikomu gratulować.
Od lat świat magii i świat mugoli łączy się w leczeniu ludzi. Uzdrowiciele często pracują w mugolskich szpitalach by  pomagać w ratowaniu ludzkiego życia, jednak wszelkiego rodzaju nowotwory są piętą achillesową medycyny obu światów. Ani uzdrowiciele, ani mugolscy lekarze nie potrafią sobie z nimi poradzić. Spojrzał na Hermione z przerażeniem w oczach.
   – Ale jak to raka?
Roześmiała się. Szczerze i nieśmiało, zupełnie jak za dawnych lat. Dziwiło go to z jaką lekkością przychodziło jej udawanie emocji.
   – Normalnie Freddie, mam raka. I nie, nie jest to zwierzątko – mrugnęła do niego porozumiewawczo, że powinien uznać to za żart, ale jemu nie było do śmiechu. – Zostałam w świecie mugoli, żeby uniknąć litości, spojrzeń pełnych sztucznego współczucia, poklepywania po plecach z dodatkiem bezsensownych słów, że będzie dobrze, więc błagam cię, nie funduj mi teraz tutaj dawki współczucia.
Siedział na przeciwko niej jak zamurowany. Powinien przy niej być, przez ten cały czas powinien ją wspierać, a on wybrał hulaszcze życie. Czuł się cholernie winny. Jesteś facetem Weasley. Bądź siłą, podporą...
   – Jak panienka sobie życzy.
Uśmiechnęli się do siebie i ponownie pogrążyli się w rozmowie.

Weasley spojrzał na swoją towarzyszkę. Młoda Skeeter tłumaczyła coś zawzięcie swojemu magicznemu długopisowi.
  – Jak zapewne się domyślasz, nie zostawiłem jej. Opowiedziała mi o swoim życiu, o tym jak odeszła od narzeczonego by nie widział jej w takim stanie… by nie widział jak umiera. Jeżdżąc do rodziców piła eliksir wielosokowy ze swoimi włosami zebranymi z ubrań z Hogwartu, by wyglądać tak jak przed chorobą, żeby się o nią nie zamartwiali. Słuchając jej nie mogłem zrozumieć skąd w tak drobnej kobiecie bierze się tyle siły. Ja w życiu nie zdecydowałbym się prawdopodobnie nawet na jedną z tych decyzji, które ona podjęła bez najmniejszego wahania. Zostało jej kilka miesięcy, a ja obiecałem, że spędzę je z nią. I tak też zrobiłem. I nie żałuje. Nie żałuje nawet jednego dnia spędzonego z nią, bo każdy dzień uczył mnie na nowo cieszyć się życiem. A pod koniec nauczyła mnie jak je szanować. Nawet umierać chciała z honorem. Taka to już była kobieta. Siła i moc zamknięta pod kruchą powłoką.

Kawiarnia rozpłynęła się, zostawiając Freda i Hermionę pochłoniętych rozmową przy stoliku w otchłani wspomnień. Obraz rozproszył się na miliony drobinek, by na nowo złożyć się w całość na oddziale mugolskiego szpitala. Od razu uderzył ich specyficzny zapach tego miejsca. Białe sterylne ściany w połączeniu z tym szpitalnym powietrzem, przyprawiały o zawrót głowy. Fred przeszedł przez drzwi sali, a reporterka zrobiła to samo. Stali teraz w pomieszczeniu o zielonych ścianach. Były tu dwa łóżka, ale tylko jedno z nich było zajęte. Leżała na nim zwinięta postać, ledwo widoczna spod warstw pościeli. Kate Skeeter i Weasley stanęli w rogu sali, obserwując rozwój wydarzeń.
Do pokoju wszedł Fred. Stanął w drzwiach i od razu wiedział, co się święci. Powoli podszedł do łóżka i położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Jego dotyk był delikatny niczym powiew wiatru. Bał się wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, bo jej ciało wydawało się uwite z przezroczystego pergaminu. Gdy tylko poczuła jego ciepłą dłoń - zaczęła płakać, naciągając sobie pościel na głowę. Widać było, że to nie pierwszy raz, gdy tak robi, gdyż Rudzielec zachowywał spokój. Płacz przerodził się we wrzask, gdy starał się ściągnąć jej kołdrę z głowy.
   – ZOSTAW! NIE PATRZ NA MNIE! NIE CHCĘ ŻEBYŚ WIDZIAŁ MNIE W TAKIM STANIE! JESTEM BRZYDKA... Zostaw mnie Fred... Proszę cię... Błagam... Zostaw mnie...
Krzyk ponownie przerodził się w łkanie, co Freddie wykorzystał. Usiadł na łóżko i położył sobie zawiniętą w kokon Hermionę, na kolanach. Była tak lekka, że nawet nie poczuł, że cokolwiek podnosi. Bujał się lekko w przód i tył, tak długo, aż łkanie ucichło, a potem cicho wyszeptał:
   – Dla mnie zawsze byłaś, jesteś i będziesz najpiękniejszą kobietą na świecie. Raz już zrobiłem ten błąd i zostawiłem cię, drugi raz tego błędu nie popełnię.

Wszystko ponownie się rozmazuję, jednak po chwili pojawia się ta sama sceneria.
 Hermiona leży na łóżku z głową na poduszce. Wybucha śmiechem słysząc któryś z żartów Freda. Ten delikatnie głaszcząc jej dłoń, całuje ją niespodziewanie w czoło. Znów się śmieją. Mimo, że na twarzy chłopaka maluję się widoczne zmęczenie, to i tak produkuję się jak może, żeby ją rozśmieszyć.
   – Nie śpij dzisiaj na korytarzu Freddie, widzę, że jesteś naprawdę zmęczony. Powinieneś odpocząć.
Chłopka kiwa głową potakującą.
   – Masz rację, powinienem się trochę ogarnąć. Ale obiecują, że przyjdę najwcześniej jak się da!
Całuje ją na pożegnanie i gdy zbliża się do drzwi słyszy ponownie jej głos.
   – Wyśpij się, jutro nie będzie już takiej potrzeby byś przychodził tak wcześnie.
Nie był pewny czy dobrze zrozumiał jej słowa, ale postanowił jednak przespać się na korytarzu. Zwinął się w kłębek na fotelu w poczekalni i zasnął. Przyzwyczaił się już do takiego trybu życia, więc żaden hałas mu nie przeszkadzał. Żaden, oprócz tego, który rozległ się właśnie nad jego uchem.
   – RESPIRATOR NA TRÓJKĘ. MIGUSIEM!
Zerwał się z fotela i pobiegł pod drzwi sali. Serce waliło mu jak oszalałe, rozbijając się o żebra niczym zwierzę biegnące na oślep. Ktoś go zatrzymał, odciągnął od sali, nie pozwolił wejść. Krzyczał. Biegał po korytarzu za lekarzami, ale to na nic się zdało. Nikt nie chciał mu nic powiedzieć. Unikali go jak gdyby ktoś narzucił na niego pelerynę niewidkę. Chwila nieuwagi lekarza i udało mu się wbiec do pomieszczenia. Stanął jak wryty. Na wszystkich maszynach, które właśnie odłączano od jej kruchego, bardziej bladego niż zwykle ciała, widniały proste linie. Wpatrywał się w nie tępo, starając się wypatrzyć chociażby najmniejsze drżenie, ale nic takiego się nie działo. Spojrzał na nią. Wyglądała zupełnie jak kilka godzin temu - włosy rozrzucone na poduszce, dłonie luźno leżące na pościeli i lekki półuśmiech błąkający się po twarzy. Różnica była taka, że jeszcze niedawno jej drobna pierś poruszała się rytmicznie, dotrzymując tępa oddechom, a teraz zastygła w bezruchu. Ktoś poklepał go po ramieniu. Ktoś inny powiedział, że bardzo mu przykro. Dotknął jej dłoni, a przed oczami przeleciały mu tysiące obrazów, cała przyszłość zamazała się. Wszystkie jego marzenia uleciały wraz z ciepłem jej ciała...

Wszystko zniknęło. Ponownie ogarnęło ich uczucie spadania, a po chwili pod ich stopami znalazła się znów drewniana podłoga pokoju. Myślodsiewnia wesoło połyskiwała w smugach światła. Rudzielec obrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Młoda Skeeter podążyła za nim. Stał odwrócony twarzą do ściany i zdawało jej się przez chwilę, że ocierał łzy. Położyła mu dłoń na ramieniu i chwilę się zawahała.
   – Ja… Nie jestem pewna, co powinnam teraz powiedzieć, ale mogę ci obiecać, że włożę w tę książkę całe swoje serce i nie pozwolę na to by pamięć o niej kiedykolwiek zaginęła.
Obrócił się do niej twarzą. Spojrzał na nią i delikatnie się uśmiechnął
   – Świat nie zapomina o takich ludziach jak ona, ja też nigdy nie zapomnę, ale to nie o to chodzi. Wychowałem się w bardzo licznej rodzinie i zawsze marzyłem o tym by samemu założyć rodzinę równe liczną. Widziałem dom z ogrodem, stadko biegających po nim dzieci i JĄ bujającą się ze mną na huśtawce, to było moje jedyne marzenie, tylko tego brakowało mi do szczęścia, a teraz… teraz już nie wiem, jaki sens ma moje życie.

*** Kilka tygodni później***


                 Jesień rozgościła się na całego w czarodziejskim świecie. Liście wesoło tańczyły w powietrzu prezentując przed przechodniami różnobarwny balet. Fred przemierzał miasto w celu kupienia jednego z potrzebnych składników, gdy jego oczom ukazała się ciągnąca na pół ulicy kolejka. ‘’Esy i Floresy’’ przechodziły dziś istną okupację. Podszedł bliżej by spojrzeć, co było tego powodem, gdy z sklepowej wystawy spojrzała na niego, jego własna twarz, a obok niej roześmiana Hermiona. Serce zabiło mu mocniej. Zupełnie zgubił rachubę czasu, przez co zapomniał, że to właśnie dziś wypadał termin premiery książki. Odruchowo wyciągnął rękę w stronę szyby, a na zdjęciu zalśni złotoczerwony napis – ,,Utracone marzenia, czyli gdyby miłość potrafiła ożywiać.”


piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 7: Wypadek przy pracy

Hermiona wyszła na dziedziniec, gdzie uczniowie innych szkół szykowali się do odjazdu. Odnalazła wzrokiem Kruma i uśmiechnęła się, przeciskając się do niego wśród tłumu. Gdy tylko znalazła się przed chłopakiem, ten szybko wziął ją w objęcia.
  – Hermionanina, cieszę się że ty jednak przyszła! – wykrzyknął tuż przy jej uchu, starając się zagłuszyć hałas panujący na dziedzińcu.
  – Przecież nie mogłam nie przyjść się z tobą pożegnać! – odpowiedziała Gryfonka ze szczerym uśmiechem.
  – Straszna tu głośno. Chodźma może gdzieś, gdzie da sia porozmawiać.
Hermiona skinęła głową i poprowadziła chłopaka w stronę skąpanych w słońcu błoni. Wraz z oddalaniem się od dziedzińca, hałas stawał się coraz cichszy, aż w końcu nie było słychać go w ogóle. Stanęli przy jednej ze znajdujących się na błoniach ławek. Drewnianą powierzchnie pokrywały wyrzeźbione w  niej podpisy, rysunki, a przede wszystkim masa serduszek i wyznań miłości. Co za wandalizm! Hermiona aż się wzdrygnęła na ten widok i przed szybkim naprawienie ławki powstrzymywał ją tylko fakt, że nie chciała wyjść przed Wiktorem na pedantkę. Usiedli, a Wieża Gryffindoru pod którą się znajdowali rzucała na nich cień, chroniąc przed gorącymi promieniami słonecznymi.
  – Hermionanina, ja strasznie żałuja, że musza już wyjeżdżać. Gdybym mógł to zostałbym tu, żeba móc spędzać z tobą jak najwięca czasu, bo musisz widzieć, że jesteś naprawdę wspaniała kobieta. Ja chciałbym żeby my mieli nadal kontakt, dlatego mam tu zapisana swój adres. Jeśli będzie chciała to napisz do mnie. Będę na to bardzo czekać. Gdyby ty chciała to zaprasza cię we wakacje do siebia, ja zawsze chętnia cię oprowadza.
Hermiona czuła jak na jej policzki wpełza ogromny rumieniec, zdradzając buzujące w niej uczucia. Słowa chłopaka (i to nie byle jakiego chłopaka, bo Wiktora Kruma na widok które piszczą czarownice na całym świecie) dały jej co najmniej plus pięćdziesiąt do samooceny. Uśmiechnęła się promiennie, z radością w oczach której nie dało się ukryć.
  – Ja...Ja nie wiem co powiedzieć. To bardzo miłe z twojej strony, w ogóle wszystko co powiedziałeś jest dla mnie bardzo pochlebiające. Obiecuję, że napiszę do ciebie od razu po powrocie do domu. A co do odwiedzin, to kto wie – może kiedyś nadarzy się okazja. Oczywiście ty również jesteś zawsze mile widziany.
Na dziedzińcu rozległ się głos trąb, oznajmiający, że przybyły środki transportu gościnnych szkół. Wiktor wstał, a Hermiona poszła w jego ślady. Teraz stali zaledwie kilka centymetrów od siebie. Krum rozłożył ramiona w geście oznajmującym, że chcę ją przytulić. W brzuchu Gryfonki pojawiło się dziwne, delikatne łaskotanie. Zrobiła głębszy wdech i zanurzyła się w uścisku chłopaka. Jego silne ramiona oplotły szczelnie jej ciało. Był od niej dużo wyższy, więc jej głowa znajdowała się idealnie na wysokości jego torsu. Czuła jak klatka piersiowa chłopaka porusza się miarowo pod jej policzkiem. Zawsze uważała, że jest samowystarczalna i do szczęścia nie potrzeba jej nikogo ani niczego, jednak teraz czuła się tak przyjemnie odprężona, że gotowa byłaby oddać swoją samowystarczalność za codzienną dawkę takich czułości. Poczuła na czole ciepło ust Wiktora, który czule ją cmoknął. Na filmach zawsze ubóstwiała ten gest, ale nie myślała, że naprawdę jest aż tak uroczy. Policzki zaczęły ją jeszcze bardziej piec. Rozległ się ponownie dźwięk trąbki. Hermiona odsunęła się od Wiktora, a raczej próbowała się od niego odsunąć, bo chłopak rozluźnił uścisk, ale nadal trzymał dłonie oplecione wokół jej talii. Granger spojrzała w jego oczy i każdy mięsień w jej ciele zaczął sztywnieć. Usta nagle jej obeschły, gdy zrozumiała ze to jest ten moment w którym zapewne za chwilę przeżyję swój pierwszy w życiu pocałunek. Krum uśmiechnął się, przyglądając jej się z czułością, a tym samym jeszcze bardziej ją zawstydzając.
  – Czy ja moga cię pocałować na pożegnanie? – zapytał, nadal wpatrując się w oczy dziewczyny. – Zanim ten ruda chłopak znowu nam przeszkodzi.
Hermiona lekko skinęła głową, bo głos zamarł jej w gardle i nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Stres wziął nad nią górę. Przymknęła powieki, gdy twarz Wiktora zaczęła zbliżać się do jej twarzy. Gdy jego usta już prawie zetknęły się z jej malinowymi wargami, szyba na jednym z pięter znajdujących się nad ich głowami roztrzaskała się z hukiem. Rozległ się czyiś śmiech, a potem wzburzony głos  profesora Snape'a, a w ich stronę wraz z odłamkami szkła, poszybował ogromny kufer ze złotymi, lśniącymi literami "W&W". Hermiona już miała przed oczami najgorszy scenariusz, gdy ktoś rzucił się na nią i odepchnął. Kufer z impetem uderzył w miejsce gdzie jeszcze przed sekundą stała i roztrzaskał się na maleńkie kawałki. Minęło kilka minut zanim dziewczyna się otrząsnęła. Na samą myśl o tym, że ten kufer przed chwilą mógł roztrzaskać się na jej głowie, czuła uderzenie gorąca. Była pewna, ze osobą która ją uratowała jest Wiktor, jednak zapach perfum który właśnie wypełnił jej płuca nie należał do niego. Dobrze znała te perfumy, bo były to jedyne męskie perfumy łączące wszystkie jej ulubione zapachy. I używał ich tylko jeden chłopak w Hogwarcie...
   – Fred, mógłbyś już ze mnie zejść?
Rudzielec wydawał się nadal lekko zdezorientowany wydarzeniami sprzed chwili, więc trochę mu zajęło przeanalizowanie słów Hermiony. Próbował się podnieść, nie przyciskając dłoni do leżących wszędzie odłamków szkła, jednak to nie było wcale łatwe zadanie. Gdy już prawie udało mu się wstać, ktoś gwałtownie złapał go za szatę i cisnął w przeciwnym kierunku. Fred zachwiał się, ale ostatecznie udało mu się utrzymać równowagę. W ostatniej chwili zdążył się uchylić przed nadlatującym ciosem.
  – Tego już za wiela, co ty sobia myśla?! – krzyknął rozwścieczony Krum, którego szata i twarz były w tak samo czerwonym kolorze. – Ja znosił twoja głupota i to, że zawsze ty się zjawia w najmniej odpowiednia momenta, ale to już była przesada! Dopóka twoja głupota nie robia nikomu krzywda, było ok, ale teraz ty już przesada.
Przedstawiciel Durmstrangu wymierzył kolejny cios, zanim Fred zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Tym razem refleks Weasley'a zawiódł i cios okazał się celny. Na twarzy bliźniaka momentalnie pojawiła się szkarłatna ciecz. Hermiona widząc to, szybko podniosła się z ziemi, nie zwracając nawet uwagi na to, że odłamki szkła wbijają jej się w dłonie. Jednym susem pokonała dystans oddzielając ją od walczących chłopaków  i stanęła między nimi, w ostatnim momencie zatrzymując rękę Freda, która już szybowała ku twarzy Wiktora. Chcąc mieć pewność, że Weasley nie wykona żadnego niekontrolowanego przez nią ruchu, stanęła do niego tyłem i splotła swoje palce z jego. Pozwolił jej na to. Hermiona spojrzała na Wiktora z nieukrywaną złością w oczach.
  – Sądzę, ze powinieneś już iść Wiktorze. Twój statek zaraz odpływa...
Czarne oczy chłopaka przybrały dziwnie dziki wyraz. Bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę dziedzińca. Hermiona poczuła, ze Fred opiera swój podbródek na jej ramieniu.
  –  Krumek Chrumek, szerokiej drogi – tak szerokiej, żebyście ty i twoje gburowate ego zmieścili się na niej!
Gdy Wiktor zniknął na dziedzińcu, Hermiona wymierzyła Fredowi siarczysty policzek.
  – Au! Za co to?! –  zapytał, łapiąc się za bolące miejsce.
  – Za to co przed chwilą powiedziałeś. Taki jesteś wygadany, gdy przeciwnik znajduje się w bezpiecznej od ciebie odległości, co? - Nim chłopak zdąży się zorientować co się dzieje, dostał drugi policzek. - A to za tę skrzynię, nie wiem jak wielkim idiotom trzeba być, żeby wyrzucić skrzynię przez okno?!
  – To nie było celowe – zaczął się tłumaczyć.
 – George pchnął skrzynie w moją stronę, a ja nie zdążyłem jej złapać i wyleciała przez to pieprzone okno... Gdybym wiedział, że ty tutaj jesteś to wyskoczyłbym za tą skrzynią i starałbym się ją złapać w locie byle tylko ci się nic nie stało...
Po tych słowach cała złość uszła z Gryfonki niczym powietrze z balonika i zachciało jej się śmiać, jednak nie chciała okazać Fredowi, ze już się nie gniewa, dlatego odwróciła od niego twarz ukrywając uśmiech i zaczęła ciągnąć go w stronę skrzydła szpitalnego, nadal nie wypuszczając jego dłoni ze swojej. 
Weszli do dużego białego pomieszczenia, o charakterystycznym, chemicznym zapachu. Po obu stronach sali stały rzędy pustych łóżek. Granger usadziła Freda na pierwszym z nich i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu pani Pomfrey, której jednak w sali nie było. Postanowiła sama przejść do działania. Swoją dłonią uniosła podbródek chłopaka i zaczęła mu się przyglądać. Fred starał się unikać jej wzroku i z pełnym skupienie wpatrywał się w podłogę. Hermione jednocześnie śmieszył i rozczulał ten widok. Sama już nie była pewna czy bardziej nienaturalne wydaje jej się to, że Fred Weasley się wstydzi, czy to że się rumieni. Starała się zachować powagę oceniając jakie szkody na jego twarzy wyrządziła pięść Wiktora. Krew już zaschła, więc całe szczęście oznaczało to, ze nos nie jest złamany. Z jednej z szafek wzięła gazik i miskę z wodą, by zetrzeć czerwone plamy z twarzy chłopaka, ale gdy tylko włożyła ręce do miski z wodą, poczuła przeszywając ból po wewnętrznej stronie dłoni. Cicho jęknęła co nie umknęło uwadze Freda.
  – Miona, wszystko w porządku?
Grymas bólu na twarzy Gryfonki zastąpiło zdziwienie. Miona…
  – Jak...Jak ty mnie przed chwilą nazywałeś?
Fred wydawał się zdezorientowany jej pytanie, ale od razu na nie odpowiedział, jakby próbując w ten sposób naprawić wszystkie swoje dzisiejsze błędy.
  – Miona... Nie wiem czemu tak powiedziałem, po prostu tak mi jakoś to przyszło pierwsze na myśl. Jest krótsze niż twoje całe imię ii... - przerwał, patrząc na wodę w misce, która zaczynała się robić coraz bardziej czerwona - i chyba coś nie tak z twoimi dłońmi!
Chwycił ją za nadgarstki i wyciągnął jej dłonie spod tafli wody. Pod zaschniętą warstwą jego krwi, w dłoniach dziewczyny znajdowały się dziesiątki małych, szklanych odłamków. Teraz to on posadził ją na łóżku.
  – Matko, jakim cudem ty nic nie czułaś?! – zapytał, z przerażeniem przyglądając się wnętrzu jej dłoni.
  – Ja... Ja nie wiem. To chyba adrenalina, byłam zbyt skupiona na tym co działo się dookoła, żeby skupić się na sobie.
  – Trzeba to jak najszybciej usunąć. Poczekaj – obrócił się do niej tyłem i zaczął czegoś szukać po szafkach. Po chwili stał już przed dziewczyna z tacą, na której miał różne przyrządy i o dziwo – miał na sobie lekarski fartuch.
  – Dzień dobry, najprzystojniejszy uzdrowiciel w Świecie Magii właśnie do pani przybył. – Ukłonił się nisko. – Teraz proszę usiąść doktorowi na kolanach.
Hermiona najchętniej palnęłaby się ręką w czoło, gdyby nie fakt, że w obu dłoniach miała odłamki szkła. Nie miała już siły na kłócenie się z Fredem, więc posłusznie usiadła mu na kolanach. Chłopak objął ją w pasie, a ona oparła głowę na jego ramieniu.
  – Ostrzegam, że może zaboleć – wyszeptał, a ona tylko mocniej wtuliła się w zagłębieniu w jego obojczyku.
  – Jesteś pewien, że wiesz co robisz?
  – Taaak, spokojnie. Nie raz musiałem ratować Georga po naszych małych ‘’wypadkach przy pracy”.
Skinęła głową, a on ujął jej dłoń w swoją i sięgnął po pęsetę. Delikatnie, z precyzją godną prawdziwego chirurga złapał największy kawałek szkła i sprawnym ruchem wyciągnął go. Hermiona cicho jęknęła, przyciskając czoło do szyi chłopaka. Fred wolną ręką pogładził ją po ramieniu, starając się dodać jej otuchy. Całe szczęście większość odłamków nie tkwiła zbyt głęboko, więc Weasley uwinął się z tym dość szybko. Namoczył wacik w wodzie utlenionej i nachylił się do jej ucha.
  – Teraz może trochę szczypać.
Dotknął wacikiem do jej dłoni i poczuł jak całe jej ciało się napina. Nie wiedział czemu, ale patrząc na jej cierpienie czuł, jakby jakaś cząstka niego również cierpiała. Zanim zastanowił się co robi, przycisnął wargi do czubka jej głowy, składając na nim pocałunek. Hermiona nie miała siły protestować… a może nawet nie chciała protestować. Jego ramiona były jak przystań w której chciałoby się odpocząć. Nie rozumiała go, nie rozumiała siebie, ale wiedziała już na pewno, że to wszystko ma jakiś głębszy sens, że za tymi wszystkimi wydarzeniami kryję się coś o wiele większego. Poczuła, że ból ustaje, a jej ciało zaczęło się odprężać, opadając bezwładnie w ramiona Freda. Kto by pomyślał, że w ciągu jednego dnia można przeżyć dwa pocałunki i oba tak skrajnie się od siebie różniące. Wiktor sprawił, że poczuła się taka mała, bezbronna, za to Fred… Jej powieki zaczęły stawać się coraz cięższe, aż w końcu poddały się i złożyły broń, zakrywając się zasłoną rzęs.

Fred wstał, unosząc Hermionę. Odłożył ją na łóżku i najdelikatniej jak się dało, przykrył ją kocem. Poszedł do łazienki by zmyć krew z twarzy i opatrzyć swoje rany. Całe szczęście okazało się, że nie odniósł żadnych większych obrażeń poza kilkoma siniakami i zadrapaniami. Zimna woda orzeźwiła go trochę i przyniosła ulgę na obolałą szczękę. Co jak co, ale musi przyznać, że prawy sierpowy to ma chłopak dobry. Jego szczęka na pewno zapamięta go na dłużej. Wrócił na salę i koło łóżka na którym spała Hermiona zauważył zwitek papieru. Podniósł go i od razu domyślił się co to jest. Rosyjska nazwa ulic, koślawe pismo… Fred wahał się przez chwilę co powinien zrobić, ale ostatecznie wcisnął pergamin do kieszeni. Chciał iść poszukać pielęgniarki, by upewniła się czy z Hermioną na pewno wszystko okej, ale dłoń dziewczyny zacisnęła się wokół jego nadgarstka, a Granger, prawie bezgłośnie wyszeptała:
  – Zostań ze mną, proszę… Nie zostawiaj mnie po raz drugi…


Will I know it? Will I know it?
Will I know it when I see it?
Will I know it, will I know it when you're here?

I need you now
I need you more than ever before.. before
 ***

Cześć i czołem :D Rozdział może nie należy do jakiś mega ciekawych i pełnych akcji, ale przypadł mi do gustu i bardzo przyjemnie mi się go pisało. Kolejny rozdział pojawi się prawdopodobnie w piątek (15.04.2016), bo w tygodniu mam masę nauki, kursy na prawko itp. Itd., więc zazwyczaj w piąteczek siadam na spokojnie i wszystko poprawiam. Mam do Was tylko jeszcze pytanko – czy pasuje Wam taka długość rozdziałów? ( są to ok 4 strony w Wordzie) ;)
A teraz nie przedłużając, czekam na 10 komentarzy!
Pozdrowionka Wam śle,
Wena mnie wyjątkowo rozpiera, gdyby jeszcze ten czas…
Marta Weasley
PS Tak wiem, że tęskniliście za moimi filmikami xD