,,Gdyby miłość mogła ożywiać, a łzy
wskrzeszać, bylibyśmy nieśmiertelni."
W pomieszczeniu panował lekki
półmrok. Drobinki kurzu tańczyły, w przedzierających się między zasłoniętymi
zasłonami, promieniami słońca. W tym oświetleniu wydawało się, że pokój jest
pusty, pozbawiony jakichkolwiek mebli, obrazów i tym podobnych rzeczy. Było to
dziwnie magiczne pomieszczenie - tajemnicze, wzbudzające ciekawość i
jednocześnie przytłaczające. Niebieska poświata rozlała się po pokoju, ukazując
jego prawdziwe oblicze. Ściany wcale nie były gołe, a pokryte mnóstwem
ruchomych fotografii w różnych rozmiarach. Niektóre zajmowały 1/3 ściany, a
inne były ledwo dostrzegalne z większej odległości. Niebieska łuna tańczyła na
ich powierzchni, sprawiając, że postacie ze zdjęć wyglądały jak zasnute firanką
mgły. Gdzieniegdzie między zdjęciami dało się dostrzec artykuły powycinane z
gazet. Źródło owego błękitnego blasku znajdowało się na stoliku stojącym
pośrodku pokoju. Misa pełna połyskującego, błękitno-złotego płynu rozlewała
swoją jasność na otaczającą przestrzeń. Nad naczyniem pochylały się dwie osoby,
a na ich twarzach malowało się głębokie
skupienie. Cisza rosła z każdą sekundą. Dawało się ją wyczuć tak, jakby sala
nie była wypełniona życiodajnym powietrzem, a martwym milczeniem. Niczym głaz
wywołujący lawinę, potoczyły się słowa, miażdżące ciszę.
– Opowiedz mi o tym.
Kobiecy, aksamitny głos przez
chwilę odbijał się echem po pustym pomieszczeniu. Jedna z postaci wzruszyła
lekko ramionami i nieznacznie się uśmiechnęła.
– Tego nie można opowiedzieć, to trzeba
pokazać.
Przyłożył różdżkę do skroni,
a złotoczerwony zlepek nici zawisnął na jej końcu. Machnął różdżką, a barwne
włókienka lekko opadły na taflę płynu, który momentalnie zmienił swoją barwę.
Teraz pomieszczenie wypełniły wesołe, złote iskierki, przeskakujące ze ściany
na ścianę. Fred uśmiechnął się na ten widok. Ona bardzo lubiła złoty, był jej
prawie ulubionym kolorem. Prawie, bo kolorem, który lubiła najbardziej, był
kolor jego oczu. Ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę.
– No dobrze, jestem gotów! Zaczynajmy. –
Pierś Weasleya poruszała się nienaturalnie szybko. Ręce lekko mu dygotały, gdy
ponownie chował różdżkę do kieszeni.
Samopiszące pióro zawisło w
powietrzu, oczekując na początek historii, na którą z taką niecierpliwością
czeka świat Czarodziejów.
– Dobrze, opowiedz mi, pokaż mi swoją
historię Fredzie Weasley'u. Opowiedz mi o tym, jak wali się świat.
Wdech. Wydech. Wdech.
Rudzielec zamknął na chwilę oczy, po czym wypuścił z płuc całe powietrze. Na
jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. Widać było, że stara się przywołać
wszystkie emocje, zapachy, dotyk... Otworzył oczy, a na jego ustach pojawił się
zbłąkany uśmiech.
– Ludzie często nie doceniają tego co mają,
dopóki tego nie stracą – jest to zapewne znane wszystkim z autopsji. W moim
przypadku również tak było. Miałem najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietę w
Hogwarcie, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że w całym Świecie
Czarodziejów. Ale jak to bywa, jak ktoś idiotą się urodzi to i idiotą umrze.
Wracając jednak do mojej historii... do naszej historii, to zapraszam do moich
wspomnień. Tego, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku nie da się opisać
słowami. Nie da się opisać uczuć, emocji, żalu, jaki przepełnia człowieka, gdy
wraz z gasnącym blaskiem w oczach ukochanej kobiety tracisz szansę na
spełnienie swoich marzeń.
Zacisnął usta, starając się
powstrzymać łzy. Starał się być twardym, ale nie zawsze mu to wychodziło.
Dłonią wskazał na myślodsiewnie.
– Panie przodem.
Kobieta wzięła swoje pióro i
notatnik, po czym nachyliła się nad misą.
– Razem na trzy?
Skinął głową, a ona chwyciła
go za dłoń. Poczuła jak lekko zadrżał, ale nie puściła go.
– Raz. Dwa. TRZY!
Ich głowy zanurzyły się w
aksamitnej tafli. Świat zawirował, a oni spadali wprost w otchłań wspomnień.
Ich stopy uderzyły w coś twardego, a wokół nich cząstki świata układały się w
jedną, spójną całość.
Cały Hogwart huczał od plotek.
Przemierzając korytarze słyszeli tylko ciągle powtarzające się imiona tej
dwójki. Fred przystanął na błoniach, nieopodal rozłożystego drzewa rosnącego
nad jeziorem. W wodzie zbiornika odbijało się zachodzące słońce, wesoło
migocząc na poruszanej wiatrem tafli.
– Żaden związek, od czasów Lily i Jamesa,
nie wzbudził tylu emocji w Gryfonach jak ten najnowszy - Freda i Hermiony. W
ciągu kilku dni staliśmy się sławni na całą szkołę. Nawet w Domu Węża mówiono o
nas, parze Gryfonów. Nikt nie spodziewał się, że nasza dwójka może mieć się ku
sobie, ale jak widać przeciwieństwa się przyciągają. Ułożona, inteligentna,
opanowana panna Wszystko-wiem Granger i dowcipny, roztrzepany
Na-wszystko-mam-wyrąbane Weasley. Mieszanka wybuchowa. Oczywiście od pierwszych
dni naszego burzliwego romansu, George zaczął przyjmować zakłady o tym jak
długo związek ten ma szansę przetrwać. Większość zakładów oscylowała między
dwoma tygodniami, a miesiącem. Zakłady nie okazały się jednak prorocze i nasz
związek przetrwał ponad dwa i pół roku, czego szczerze nikt się nie spodziewał.
Jednak jak to często bywa, niektórym historiom nie jest pisany happy end.
Byliśmy jak dwa przeciwne żywioły- ona była wodą, a ja ogniem. A zresztą za
chwilę sama będziesz świadkiem naszego zerwania, czyli mojego największego
życiowego błędu.
Podeszli bliżej. W cieniu
drzewa stały młodsze wersje Granger i Weasley'a. Dziewczyna stała oparta o
drzewo z miną, która mówiła sama za siebie - widać było, że domyśla się, co ma
za chwilę nastąpić. Fred stał naprzeciwko niej. Co chwilę nerwowo drapał się po
karku, aż w końcu zebrał się na odwagę by spojrzeć jej w oczy. Był to naprawdę
żałosny widok. Patrzeć na dziewczynę, której serce za chwilę zostanie rozbite
na milion drobnych kawałków.
– Hermiono, jest pewna kwestia, o której
chciałbym z tobą porozmawiać – zająknął się. Wyglądał jakby przez dłuższą
chwilę analizował, co powinien dalej powiedzieć.
– Jesteś wspaniałą kobietą. Te lata, które
spędziliśmy razem są moimi najlepszymi wspomnieniami, ale różnica między nami
jest nie do pokonania. Ty jesteś wodą, a ja ogniem. Ogniem, który chcę płonąć
całym swoim żarem, ale jak dobrze wiesz, woda gasi ogień. Zbliżają się tru..
Prychnęła głośno i rzuciła mu
lekceważące spojrzenie.
–
Daruj sobie Weasley. Zrywasz ze mną. Ok. Rozumiem to.
Obróciła się na pięcie i
odeszła. Bez żadnych łez, błagania o to by został. Odeszła, jak zwykle z
honorem. Z dumnie podniesioną głową i rozsypanym sercem.
Starsza wersja Freda
przyglądała się jak dziewczyna wchodzi na dziedziniec szkoły i znika za wrotami
szkoły. Dopiero, gdy drzwi się za nią zamknęły, przeniósł wzrok na swoją
współtowarzyszkę.
– Powinienem był ją wtedy zatrzymać. Gdybym
wiedział, gdybym tylko wiedział...
Kobieta położyła mu dłoń na
ramieniu.
– Wrzuciłem do myślodsiewni tylko te
najważniejsze sytuację w tej historii, więc część będę zmuszony uzupełniać ci
ustnie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
Złotowłosa skinęła głową na
znak, że zgadza się na taki sposób opowiadania, a Rudzielec, przyglądając się
beznamiętnie swojemu młodszemu ja, powrócił do retrospekcji.
– Później nadeszły ciężkie czasy.
Śmierciozercy u władzy, lęk o każdy kolejny dzień i wojna. Przez cały ten czas
nie miałem okazji porozmawiać z nią dłużej niż pięć minut. Wtedy byłem pewny,
że nasze rozstanie to dobra decyzja, więc właściwie nie dążyłem nawet do takich
rozmów. Znów błaznowałem, szalałem, wyrywałem dziewczyny. Jednak wojna się
skończyła, a ja z każdym kolejnym dniem uświadamiałem sobie, że bardzo mi jej
brakuje. W każdej kobiecie, która pojawiała się w moim życiu, szukałem jej.
Tych roześmianych oczu, wstydliwego śmiechu i miłości, tak silnej i głębokiej,
jaką widziałem w jej spojrzeniu, gdy napotykało moje. Chciałem być znów blisko
niej, ale wiedziałem, że nie mogę niszczyć jej życia na nowo. Właściwie to nie
miałem nawet na to szansy, bo ona znikła. Kobieta, w której cały magiczny świat
pokładał ogromne nadzieje, porzuciła magię. Wyruszyła na poszukiwanie rodziców
i postanowiła zostać w świecie mugoli. Wysyłała listy, pisała o tym, co u niej,
jak się ma, ale na wszelkie prośby o spotkanie nie reagowała. Odcięła się od
wszystkich i wszystkiego. Minęło kilka lat od wojny, gdy wybrałem się do mugolskiego
świata, by załatwić kilka rzeczy potrzebnych do naszego wynalazku i wtedy stało
się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Zresztą zaraz sama zobaczysz.
Fred przemierzał zatłoczone ulice Londynu.
Ludzie bez twarzy i osobowości, goniący swoje marzenia i zlewający się z
otaczających ich tłumem, mijali go spiesznym krokiem. Za to właśnie nie lubił
mugoli i ich świata. Wszystko tu było takie ponure i wszystko kręciło się wokół
pieniędzy. Rzadko, który z mijanych ludzi miał przyodziany uśmiech. Gdyby ich
sklep funkcjonował tutaj, po tej stronie rzeczywistości to na pewno
zbankrutowałby jeszcze szybciej niż powstał. Brnąc dalej przyglądał się pewnej
reklamie, starając się zrozumieć, jaki ma ona sens, gdy z całym impetem na
kogoś wpadł. Przy takiej ilości rodzeństwa trzeba mieć wyrobiony refleks, który
tym razem okazał się bardzo przydatny. W ostatniej chwili zdążył uchronić
kobietę przed bliższym spotkaniem z chodnikiem.
– Bardzo panią prze...
Zamurowało go. Na chodniku,
tuż przed jego twarzą stał nie kto inny jak Hermiona Granger! Zmieniała się,
ale nadal była tak samo piękna jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Lekko
kręcone włosy opadały jej falami na twarz, policzki były trochę bardziej
zapadnięte niż zwykle, ale to tylko nadawało jej twarzy więcej wyrazistości.
Beżowy płaszcz podkreślał talię. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że Granger
bardzo schudła. Podkrążone oczy, nogi, które wydawały się ledwo dawać radę
utrzymywać ją w pionie... Mimo to nadal była piękna. Niezaprzeczalnie piękna.
– Cześć Freddie – rzuciła z uśmiechem, jakby
w ogóle nie zwracając uwagi na zdziwienie malujące się na jego twarzy. –
Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha!
– Bo... bo... – nie mógł odnaleźć odpowiednich
słów. Głęboki wdech. – Bo tak się właśnie czuję! Tyle lat, Hermiono! Tyle
lat...
Kobieta bez słowa podeszła i
przytuliła się do jego torsu. Nie był pewien, co powinien zrobić, ale wiedział,
ze to jest szansa od losu, której tym razem nie może już przepuścić. Przygarnął
ją do siebie, mocno przytulając. Przyjemne ciepło przeszło przez jego ciało,
jak gdyby ożywiając ponownie każdą jego komórkę. Jej bliskość, zapach jej
perfum, delikatność dotyku, sprawiły, że poczuł jakby na nowo zaczął żyć, jakby
każda minuta bez niej - była minutą zmarnowaną. Nie mógł sobie pozwolić na to
by znów odeszła, nie mógł jej znów wypuścić ze swojego świata. Nachylił się i
wyszeptał wprost do jej ucha:
– Kawa i szarlotka?
Odsunęła się od niego i
energicznie kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Weszli do pobliskiej kawiarni
i usiedli przy stoliku nieopodal okna. Fred ukradkiem starał się dojrzeć czy na
palcu Hermiony nie znajduję się żaden pierścionek lub obrączka, ale ku swojej
radości nic takiego nie zauważył. Pomógł dziewczynie zdjąć płaszcz i odwiesił
go na wieszak stojący przy drzwiach, gdy zauważył, że z jego kieszeni wypadło
zdjęcie USG. Tym razem to on poczuł jak jego serce rozpada się na części
pierwsze. Podał zdjęcie Granger i ze sztucznym uśmiechem wydusił z siebie:
– Chyba powinienem pogratulować...
Dziewczyna spojrzała na
zdjęcie i uśmiechnęła się smutno.
– Raka nie trzeba nikomu gratulować.
Od lat świat magii i świat
mugoli łączy się w leczeniu ludzi. Uzdrowiciele często pracują w mugolskich
szpitalach by pomagać w ratowaniu
ludzkiego życia, jednak wszelkiego rodzaju nowotwory są piętą achillesową
medycyny obu światów. Ani uzdrowiciele, ani mugolscy lekarze nie potrafią sobie
z nimi poradzić. Spojrzał na Hermione z przerażeniem w oczach.
– Ale jak to raka?
Roześmiała się. Szczerze i
nieśmiało, zupełnie jak za dawnych lat. Dziwiło go to z jaką lekkością
przychodziło jej udawanie emocji.
– Normalnie Freddie, mam raka. I nie, nie
jest to zwierzątko – mrugnęła do niego porozumiewawczo, że powinien uznać to za
żart, ale jemu nie było do śmiechu. – Zostałam w świecie mugoli, żeby uniknąć
litości, spojrzeń pełnych sztucznego współczucia, poklepywania po plecach z
dodatkiem bezsensownych słów, że będzie dobrze, więc błagam cię, nie funduj mi
teraz tutaj dawki współczucia.
Siedział na przeciwko niej
jak zamurowany. Powinien przy niej być, przez ten cały czas powinien ją
wspierać, a on wybrał hulaszcze życie. Czuł się cholernie winny. Jesteś facetem
Weasley. Bądź siłą, podporą...
– Jak panienka sobie życzy.
Uśmiechnęli się do siebie i
ponownie pogrążyli się w rozmowie.
Weasley spojrzał na swoją
towarzyszkę. Młoda Skeeter tłumaczyła coś zawzięcie swojemu magicznemu
długopisowi.
– Jak zapewne się domyślasz, nie zostawiłem
jej. Opowiedziała mi o swoim życiu, o tym jak odeszła od narzeczonego by nie
widział jej w takim stanie… by nie widział jak umiera. Jeżdżąc do rodziców piła
eliksir wielosokowy ze swoimi włosami zebranymi z ubrań z Hogwartu, by wyglądać
tak jak przed chorobą, żeby się o nią nie zamartwiali. Słuchając jej nie mogłem
zrozumieć skąd w tak drobnej kobiecie bierze się tyle siły. Ja w życiu nie
zdecydowałbym się prawdopodobnie nawet na jedną z tych decyzji, które ona
podjęła bez najmniejszego wahania. Zostało jej kilka miesięcy, a ja obiecałem,
że spędzę je z nią. I tak też zrobiłem. I nie żałuje. Nie żałuje nawet jednego
dnia spędzonego z nią, bo każdy dzień uczył mnie na nowo cieszyć się życiem. A
pod koniec nauczyła mnie jak je szanować. Nawet umierać chciała z honorem. Taka
to już była kobieta. Siła i moc zamknięta pod kruchą powłoką.
Kawiarnia rozpłynęła się,
zostawiając Freda i Hermionę pochłoniętych rozmową przy stoliku w otchłani
wspomnień. Obraz rozproszył się na miliony drobinek, by na nowo złożyć się w
całość na oddziale mugolskiego szpitala. Od razu uderzył ich specyficzny zapach
tego miejsca. Białe sterylne ściany w połączeniu z tym szpitalnym powietrzem,
przyprawiały o zawrót głowy. Fred przeszedł przez drzwi sali, a reporterka
zrobiła to samo. Stali teraz w pomieszczeniu o zielonych ścianach. Były tu dwa
łóżka, ale tylko jedno z nich było zajęte. Leżała na nim zwinięta postać, ledwo
widoczna spod warstw pościeli. Kate Skeeter i Weasley stanęli w rogu sali,
obserwując rozwój wydarzeń.
Do pokoju wszedł Fred. Stanął
w drzwiach i od razu wiedział, co się święci. Powoli podszedł do łóżka i
położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Jego dotyk był delikatny niczym powiew
wiatru. Bał się wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, bo jej ciało wydawało
się uwite z przezroczystego pergaminu. Gdy tylko poczuła jego ciepłą dłoń -
zaczęła płakać, naciągając sobie pościel na głowę. Widać było, że to nie
pierwszy raz, gdy tak robi, gdyż Rudzielec zachowywał spokój. Płacz przerodził
się we wrzask, gdy starał się ściągnąć jej kołdrę z głowy.
– ZOSTAW! NIE PATRZ NA MNIE! NIE CHCĘ ŻEBYŚ
WIDZIAŁ MNIE W TAKIM STANIE! JESTEM BRZYDKA... Zostaw mnie Fred... Proszę
cię... Błagam... Zostaw mnie...
Krzyk ponownie przerodził się
w łkanie, co Freddie wykorzystał. Usiadł na łóżko i położył sobie zawiniętą w
kokon Hermionę, na kolanach. Była tak lekka, że nawet nie poczuł, że cokolwiek
podnosi. Bujał się lekko w przód i tył, tak długo, aż łkanie ucichło, a potem
cicho wyszeptał:
– Dla mnie zawsze byłaś, jesteś i będziesz
najpiękniejszą kobietą na świecie. Raz już zrobiłem ten błąd i zostawiłem cię,
drugi raz tego błędu nie popełnię.
Wszystko ponownie się
rozmazuję, jednak po chwili pojawia się ta sama sceneria.
Hermiona leży na łóżku z głową na poduszce.
Wybucha śmiechem słysząc któryś z żartów Freda. Ten delikatnie głaszcząc jej
dłoń, całuje ją niespodziewanie w czoło. Znów się śmieją. Mimo, że na twarzy
chłopaka maluję się widoczne zmęczenie, to i tak produkuję się jak może, żeby
ją rozśmieszyć.
– Nie śpij dzisiaj na korytarzu Freddie,
widzę, że jesteś naprawdę zmęczony. Powinieneś odpocząć.
Chłopka kiwa głową
potakującą.
– Masz rację, powinienem się trochę ogarnąć.
Ale obiecują, że przyjdę najwcześniej jak się da!
Całuje ją na pożegnanie i gdy
zbliża się do drzwi słyszy ponownie jej głos.
– Wyśpij się, jutro nie będzie już takiej
potrzeby byś przychodził tak wcześnie.
Nie był pewny czy dobrze
zrozumiał jej słowa, ale postanowił jednak przespać się na korytarzu. Zwinął
się w kłębek na fotelu w poczekalni i zasnął. Przyzwyczaił się już do takiego
trybu życia, więc żaden hałas mu nie przeszkadzał. Żaden, oprócz tego, który
rozległ się właśnie nad jego uchem.
– RESPIRATOR NA TRÓJKĘ. MIGUSIEM!
Zerwał się z fotela i pobiegł
pod drzwi sali. Serce waliło mu jak oszalałe, rozbijając się o żebra niczym zwierzę
biegnące na oślep. Ktoś go zatrzymał, odciągnął od sali, nie pozwolił wejść.
Krzyczał. Biegał po korytarzu za lekarzami, ale to na nic się zdało. Nikt nie
chciał mu nic powiedzieć. Unikali go jak gdyby ktoś narzucił na niego pelerynę
niewidkę. Chwila nieuwagi lekarza i udało mu się wbiec do pomieszczenia. Stanął
jak wryty. Na wszystkich maszynach, które właśnie odłączano od jej kruchego,
bardziej bladego niż zwykle ciała, widniały proste linie. Wpatrywał się w nie
tępo, starając się wypatrzyć chociażby najmniejsze drżenie, ale nic takiego się
nie działo. Spojrzał na nią. Wyglądała zupełnie jak kilka godzin temu - włosy
rozrzucone na poduszce, dłonie luźno leżące na pościeli i lekki półuśmiech
błąkający się po twarzy. Różnica była taka, że jeszcze niedawno jej drobna
pierś poruszała się rytmicznie, dotrzymując tępa oddechom, a teraz zastygła w
bezruchu. Ktoś poklepał go po ramieniu. Ktoś inny powiedział, że bardzo mu
przykro. Dotknął jej dłoni, a przed oczami przeleciały mu tysiące obrazów, cała
przyszłość zamazała się. Wszystkie jego marzenia uleciały wraz z ciepłem jej
ciała...
Wszystko zniknęło. Ponownie
ogarnęło ich uczucie spadania, a po chwili pod ich stopami znalazła się znów
drewniana podłoga pokoju. Myślodsiewnia wesoło połyskiwała w smugach światła.
Rudzielec obrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Młoda Skeeter
podążyła za nim. Stał odwrócony twarzą do ściany i zdawało jej się przez
chwilę, że ocierał łzy. Położyła mu dłoń na ramieniu i chwilę się zawahała.
– Ja… Nie jestem pewna, co powinnam teraz
powiedzieć, ale mogę ci obiecać, że włożę w tę książkę całe swoje serce i nie
pozwolę na to by pamięć o niej kiedykolwiek zaginęła.
Obrócił się do niej twarzą.
Spojrzał na nią i delikatnie się uśmiechnął
– Świat nie zapomina o takich ludziach jak
ona, ja też nigdy nie zapomnę, ale to nie o to chodzi. Wychowałem się w bardzo
licznej rodzinie i zawsze marzyłem o tym by samemu założyć rodzinę równe
liczną. Widziałem dom z ogrodem, stadko biegających po nim dzieci i JĄ bujającą
się ze mną na huśtawce, to było moje jedyne marzenie, tylko tego brakowało mi
do szczęścia, a teraz… teraz już nie wiem, jaki sens ma moje życie.
*** Kilka tygodni później***
Jesień rozgościła się na całego w
czarodziejskim świecie. Liście wesoło tańczyły w powietrzu prezentując przed
przechodniami różnobarwny balet. Fred przemierzał miasto w celu kupienia
jednego z potrzebnych składników, gdy jego oczom ukazała się ciągnąca na pół
ulicy kolejka. ‘’Esy i Floresy’’ przechodziły dziś istną okupację. Podszedł
bliżej by spojrzeć, co było tego powodem, gdy z sklepowej wystawy spojrzała na
niego, jego własna twarz, a obok niej roześmiana Hermiona. Serce zabiło mu
mocniej. Zupełnie zgubił rachubę czasu, przez co zapomniał, że to właśnie dziś
wypadał termin premiery książki. Odruchowo wyciągnął rękę w stronę szyby, a na
zdjęciu zalśni złotoczerwony napis – ,,Utracone
marzenia, czyli gdyby miłość potrafiła ożywiać.”