Strony

wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 10: Głosy

                Hermiona weszła do domu, już w progu ściągając buty. Szybko ominęła Krzywołapa, który zaczął się do niej łasić i rzuciła się na kanapę.
   – Moje nogi umarły.
Rodzice zaśmiali się. Pani Granger usiadła w fotelu znajdujący się koło głowy dziewczyny, a jej mąż przysiadł na oparciu, zarzucając jej ramię na barki. Hermiona podniosła głowę by na nich spojrzeć. Wraz z upływem lat jej rodzice wydawali się być w sobie coraz bardziej zakochani. Podziwiała ich. Od dziecka marzyła o takiej miłości jak ich. Byli w siebie zapatrzeni i zawsze rozumieli się bez słów.
  – Kochanie, zaczynam czuć się niezręcznie, gdy tak nam się przyglądasz.
Hermiona zarumieniła się. Spuściła wzrok na poduszkę i wtedy coś jej się przypomniało.
  – O, właśnie mamo. Miałam cię o coś zapytać.
  – Słucham skarbie?
  – Mieliśmy jakiś gości? Zauważyłam, ze ktoś spał w moim łóżku.
Tym razem to starsza z kobiet oblała się rumieńcem.
  – Nie, nikt u nas nie nocował. To ja spałam w twoim łóżku.
  – Ahh – westchnęła Hermiona, lekko się uśmiechając. – Te małżeńskie kłótnie.
Thomas roześmiał się, gładząc kobietę po ramieniu.
  – Dobrze wiesz, że my nigdy się nie kłócimy. Twoja mama po prostu za tobą tęskniła, dlatego wolała zostawiać mnie samego w zimnym łóżku i sypiać u ciebie.
Jeane posłała mu kuksańca w bok. Hermiona nie do końca rozumiała o co chodzi jej rodzicom. Spojrzała pytająco na panią Granger.
  – Oh, twój ojciec musi mieć taki długi język! - znów zarobił kuksańca. – Czasami, gdy bardzo za tobą tęskniłam, spałam w twoim łóżku, bo pachnie tobą...
Zamurowało ją. Dosłownie. Nie wiedziała co powiedzieć. Wiedziała, że dla rodziców jest to bardzo ciężka sytuacja. Była ich jedynym dzieckiem i zapewne zanim dostała się do Hogwartu to zupełnie inaczej wyobrażali sobie jej przyszłość. Ale teraz zaakceptowali wszystko i dawali jej wolną rękę, mimo że nie zawsze było im łatwo. Łzy napłynęły jej do oczu. Wstała i usiadła na kolanach Jeane, przytulając do siebie oboje rodziców.
  – Mam najlepszych rodziców na świecie...
  – A my mamy najwspanialszą córkę – odpowiedział pan Granger, przytulając swoje dziewczyny.

 ***


Gorąca kąpiel  - to było to, czego było jej potrzeba. W końcu poczuła się odprężona i pozwoliła myślom leniwie płynąć. Czuła jak cały stres, zmęczenie, odpływa z jej ciała. Woda zaczęła robić się zimna, więc wyszła, otulając ciało, miękkim ręcznikiem. Przez chwilę miała dziwne wrażenie, jakby ktoś trzymał ręce na jej talii. Owinęła się szczelniej ręcznikiem, a uczucie zniknęło.  Wróciła do swojego pokoju. Założyła piżamę i usiadła przy biurku. Zastanawiała się co powinna zrobić. Wiktor zachował się źle, ale po części była to wina Freda. Obiecała, że napiszę, a Hermiona Granger zawsze dotrzymuje obietnic. Zamoczyła pióro w atramencie. Wiedziała, ze pisząc list tutaj, mogłaby użyć długopisu, ale jakoś nie mogła się do niego przekonać. Znajomy zapach atramentu wsiąkającego w pergamin wypełnił jej płuca, sprawiając, ze delikatny dreszcz przeszedł po jej plecach. Naskrobała kilka trochę bezsensownych zdań i odłożyła papier do wyschnięcia. Do jej uszu dobiegło ciche pukanie.
  – Proszę – odpowiedziała, siadając na łóżku.
W drzwiach stanęła Jeane. Jej sylwetka odziana tylko w cienką, nocną koszule wydawała się być jeszcze drobniejsza niż zwykle. Usiadła na łóżku koło córki, uśmiechając się.
  – No to opowiadaj!
Hermiona mimowolnie się uśmiechnęła, wiedziała, że mama nie odpuści jej tematu Matta. Starała się powstrzymać swoją ciekawość, ale jak widać niezbyt jej to wychodziło.
  – Ale o czym mamo?
Kobieta wydęła lekko wargi i przewróciła oczami.
  – Jak to o czym? O swoim chłopaku!
Ogromne wypieki wpłynęły na policzki młodej Granger.
  – Mamo! To nie jest mój chłopak, tylko kolega ze szkoły!
  – Tak, tak kochanie. Za moich czasów też się tak mówiło...
Zaśmiała się.
   – Jeśli znajdę sobie chłopaka, mamo, obiecuję, ze będziesz pierwszą osobą, której o tym powiem.

 Kobieta przytuliła córkę do siebie.

***

Pierwsze promienie słońca wdarły się do pomieszczenia, drażniąc się z jego powiekami. Niechętnie otworzył oczy, spoglądając na zegarek stojący na nocnej szafce. Dochodziła jedenasta.  Przerzucił się na brzuch, chowając twarz w poduszkę. Wypita wczoraj Ognista Whisky nadal krążyła w jego krwi, sprawiając że głowa niemiłosiernie pulsowała. Wiedział, że trochę wczoraj przesadził, ale mimo to impreza rozpoczynająca wakacje była dla niego jak najbardziej udana. Mnóstwo osób z ich roku wpadło, miedzy innymi Lee i Kate.  Angeliny nie było, bo jej nie zaprosił. Wiedział, że gdy tylko się dowie to będzie miał kolejną wielką aferę, ale musiał trochę od niej odpocząć. Sam nie wiedział czemu, ale ostatnio tracił pewność co do sensu tego związku. Z westchnieniem wcisnął twarz jeszcze głębiej w poduszkę. Drzwi pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem, które dla niego wydawało się równoznaczne z wystrzałem armatnim.
  – Wstawaj misiaczku! – krzyknął z diabelskim uśmieszkiem na ustach, George. 
 – Oh, koteczku, tak mnie wymęczyłaś tej nocy, daj mi jeszcze pięć minutek! – zironizował w odpowiedzi, Fred.
 
  – Dobra, koniec tej zabawy. Musimy porozmawiać.

  – Czekaj, – podniósł się do pozycji siedzącej – muszę sprawdzić w grafiku kiedy mam wolny czas. 
George przewrócił teatralnie oczami.
 – Okej, skoro tak to pójdę pogadać z Ginny! – obrócił się na pięcie i bardzo powoli złapał za klamkę.
 
  – No patrz, masz dzisiaj ogromne szczęście. Mam akurat kilka minut wolnego czasu! – poklepał miejsce na łóżku koło siebie. – Powiedz synu co cię trapi?
George usiadł na miejscu wskazanym przez bliźniaka, po czym zdzielił go w potylicę.
  – Mam brata debila, naprawdę…
Fred zrobił zmartwioną minę i skinął głową.
 – Tak, masz rację. Ron jest totalnym debilem, ale lepiej nie mówmy o tym, bo zrobi mu się przykro.
Wybuchli śmiechem. Fred rozciągnął się na łóżku, spoglądając pytająco na brata.  
 – To o czym chciałeś pogadać?  
  – Raczej o kim, a nie o czym braciszku…
Fred już od pewnego czasu domyślała się, że między jego bliźniakiem, a Katie Bell jest coś więcej, ale wczorajszy wieczór okazał się prawdziwym przełomem w ich relacjach. Bell cały wieczór ( a przynajmniej tę część wieczór, zanim urwał mu się film) spędziła w objęciach Georga.
  – Całowałeś się z Katie?
Skinął głową, a Fred radośnie podskoczył na łóżku. 
  – No nareszcie, już myślałem, że się nie doczekam! Czaiłeś się jak Ron na największy kawałek kurczaka. Gratulację brachu! – poklepał go po plecach z aprobatą.
 
  – Lepiej powiedz mi, gdzie podziała się twoja dziewczyna?
Fred posępniał. Poprawił poduszką, unikając spojrzenia brata. 
  – Nie zaprosiłem jej.

  – Tyle zdążyłem sam wywnioskować – zażartował, dźgając go w żebra.
 
  – Po prostu musiałem trochę od niej odpocząć. Możemy o tym nie rozmawiać?
 
  – Dla ciebie wszystko, najdroższy!
Fred zamachnął się by rzucić w niego poduszką, ale ten był szybszy i zdążył już uciec na korytarz.


***



Szybkim krokiem przemierzała kolejną dzielnicę swojego osiedla. Do umówionej godziny spotkania pozostało jej już tylko kilka minut, a jak wszystkim doskonale wiadomo – Hermiona nienawidziła się spóźniać. Ostatnie kilka metrów przeszła już prawie biegiem, gdy przed jej oczami zamajaczyła sylwetka chłopaka. Zwolniła. Korzystając z okazji, że był odwrócony do niej tyłem, szybko wygładziła swoją sukienkę i poprawiła włosy. Podeszła do niego i  położyła mu dłoń na ramieniu.
  – Cześć! – rzuciła radośnie, gdy obrócił się twarzą w jej stronę.
Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, na twarzy chłopaka pojawił się nieśmiały uśmiech. Hermiona odruchowo go odwzajemniła. Podobało jej się to, ten uśmiech i blask w oczach wydawał jej się w pewnym sensie znajomy. Stali tak chwilę, przyglądając się sobie, aż w końcu brunet zabrał głos.
  – Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Nikogo tutaj nie znam. Dopóki cię nie spotkałem, byłem pewny, że te wakacje to będzie jedna, wielka, klapa.
Hermiona zarumieniła się. Spuściła wzrok.
  –  A teraz już tak nie uważasz?
  – Nie – odparł z niezwykłą pewnością w głosie. – Teraz sądzę, że mogą to być jedne z lepszych wakacji w moim życiu.
Rumieniec na policzkach Hermiony rozszerzył swoją powierzchnię i teraz objął już całą twarz.
  – Zobaczymy.– Zebrała się w sobie by w końcu na niego spojrzeć. Gdy w końcu jej się to udało, nie mogła oderwać oczu od jego stalowych tęczówek. Im głębiej się w nie zapadała, tym bardziej rosło w niej poczucie winy. Czuła się tak jakby zdradzała Freda…Zaraz, zaraz Granger! Przecież nic cię z nim ni łączy. To, że zrobił  coś, przez co bardziej go lubisz, nie wiedząc nawet dlacego..to jeszcze nic nie znaczy!
  – To co chciałbyś dziś robić? – zapytała, starając się zagłuszyć sumienie.
  – Hmm… – udał, że się zastanawia. – Macie tutaj jakieś boisko?
Zastanowiła się chwilę. Nigdy nie interesowały jej mugolskie sporty, więc takie obiekty w okolicy nie zwracały  jej większej uwagi. Jednak przypomniała sobie pewne miejsce.
  – Tak, dwie przecznicę stąd jest dość duży kompleks sportowy. Moja mama chodziła tam kiedyś, gdy miała fazę na siłownię.
Matt znowu się uśmiechnął, ukazując garnitur białych zębów i do tego nieziemskie dołeczki w policzkach. Cholera…Czy on to robi specjalnie? Odwróciła wzrok, udając że zainteresowały ją kwiaty rosnące na posesji obok nich.
  – No dobrze, to prowadź księżniczko.
O nie, nie, nie, nie! Czy on…Czy on przed chwilą nazwał mnie KSIĘŻNICZKĄ?! Kilka głębszych oddechów. Opanuj się Hermiono, nie rób z siebie wariatki. Młodzież tak ze sobą rozmawia, to nie jego wina, że jesteś zwykłą kujonicą i nie znasz slangu!
Po około półgodzinnym marszu, dotarli na miejsce. O dziwo, mimo obaw Gryfonki, rozmowa im się kleiła. Właściwie to kleiła się nie tylko rozmowa, a także Matt, którego ramię kilka razy lądowało na jej barkach lub talii. Weszli na teren obiektu. Hermiona obróciła się do niego twarzą, stając w miejscu.
  – Proszę bardzo, oto mugolskie królestwo sportu!
Brunet rozejrzał się i pokiwał głową z aprobatą.
  – Okej. Skoro ty mnie tutaj przyprowadziłaś, to muszę ci się odwdzięczyć!
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, a entuzjazm rosnący w jego oczach zaczął ją lekko przerażać.
  – Siatkówka, koszykówka, ręczna czy noga?
W końcu zrozumiała o co mu chodzi. Podniosła ręce w geście poddania się.
  – Nie ma mowy Matt! Do sportów mam dwie lewe ręce.
Stanął za nią i objął ją w pasie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Był od niej dużo wyższy, więc schylił się lekko, tak by jego twarz znajdowała się na wysokości jej ucha.
  – To nie było pytanie, kochanie – wyszeptał, sprawiając że jej odkryte ramiona natychmiast pokryła gęsia skórka. Zagryzła lekko dolną wargę, gdy chłopak się od niej odsunął i podszedł do półek z piłkami. Wyciągnął jakąś dwukolorową, która dobrze się odbijała. Wnioskując po tym co widziała w telewizji, gdy jej tata oglądał sport, doszła do wniosku, że jest to piłka od siatkówki. Matt złapał ją za rękę i pociągnął w stronę boiska. Nie protestowała. Wiedziała, że nie ma z nim szans. Zresztą, nie była pewna czy ma ochotę protestować. Poczucie winy zastąpiła teraz niecna idea, której starała się do siebie nie dopuszczać, jednak ona zdążyła już zakiełkować w jej głowie mimo prostestów Hermiony. Zazdrość. Wzbudzić zazdrość Freda…
Matt stanął za nią i ujął jej nadgarstki w swoje dłonie.
  – Szerzej nogi, dłonie musisz mieć złożone tak – tutaj, niby dla demonstracji, splótł swoje palce z jej. –   Brawo, idealnie. Jak zwykle pilna z ciebie uczennica. Teraz ja podrzucę piłkę, a ty postarasz się ją odbić.
Podrzucił lekko piłkę, a Hermiona płynnie ją odbiła, sama zdziwiona swoimi umiejętnościami. Podskoczyła z radości.
  – Udało mi się!
Matt podbiegł do niej i lekko uniósł, obracając kilka razy wokół własnej osi. Hermiona zaczęła nerwowo chichotać, niezbyt wiedząc jak się zachować. Odstawił ją, przyglądając jej się z uśmiechem.
  – Od początku byłem pewny, że ci się uda. Inteligentna z ciebie czarownica.
Hermiona chciała się do niego uśmiechnąć, ale jej głowę momentalnie przeszyło dziwne uczucie, jakby zamrażania? W jej uszach zaczęły odbijać się urywki jakiś rozmów, a przed oczami majaczyć niewyraźne obrazy. Czuła się tak, jakby ktoś włączył w jej głowię kablówkę, ale bez nastawienia na dobre fale. Czarownico…Moja mała czarownico… Ciepłe dłonie otuliły jej twarz, a czyjeś opierzchnięte usta spoczęły na jej malinowych wargach…Kocham…pocałunek…cię…kolejny buziak…moja…i znów pocałunek…mała…tym razem usta chłopaka spoczęły na nosie…czarownico…
Dźwięk ustał, a obrazy z jej głowy zniknęły.
  – Hermiona? Hemiona, wszystko w porządku? Strasznie zbladłaś, usiądź lepiej.
Pomógł jej usiąść na ławce, po czym objął ją ramieniem.
  – Co się stało?
Spojrzała na niego. Widziała w jego oczach, że się przejął, więc starała się zmusić do uśmiechu.
  – Wszystko już ok, ale lepiej wracajmy…

Skinął głową i pomógł jej wstać. Czarownico… To jedno słowo cały czas odbijało się echem w jej głowie. I co najgorsze, doskonale wiedziała z czyich ust je słyszała…


***



– Raz, dwa, trzy! Najprzystojniejszy mężczyzna patrzy!
Fred obrócił się szybko i wskazał palcem na George’a i Katie, którzy siedzieli przytuleni do siebie na kanapie.
  – A mam was gołąbeczki! – krzyknął z satysfakcją.
Podbiegł do kanapy i wskoczył na drugie kolano brata, znajdując się teraz twarzą w twarz z Katie. Bliźniak próbował go zrzucić, ale niestety nieskutecznie.
  – Katie, skarbie, jesteś pewna, że wybrałaś dobrego bliźniaka? Mogłaś się pomylić, ale to ja jestem ten przystojniejszy.
Dziewczyna wybuchła śmiechem uderzając Freda w pierś. Ten szybko odskoczył, spoglądając jeszcze przez ramię na nich i robiąc gest oznaczający, że ich obserwuję. Wszedł do kuchni, słysząc jeszcze komentarz George’a:
  – Co za gumochłon…
– Błąd braciszku! Co za seksowny gumochłon! – odkrzyknął, zaglądając do  spiżarki w poszukiwaniu czegoś co mogłoby zostać jego śniadanio-obiado-kolacją. Ostatecznie nic takiego nie odnalazł, więc wrócił do kuchni, tam jednak jego uwagę przykuło coś innego. Na parapecie siedziała mała, podpalana sówka, która była mu bardzo dobrze znana. Westchnął cicho i wyciągnął list z dzióbka ptaka. Koperta wyrwała mu się z dłoni i ułożyła w kształt ust. Szybko zatkał uszy, by choć trochę ochronić swoją nadal lekko skacowaną głowę.
  – FREDZIE WEASLEY, CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?! JAK ŚMIESZ MNIE TAK TRAKTOWAĆ? MYŚLAŁEŚ, ŻE SIĘ NIE DOWIEM? MUSIMY POWAŻNIE POROZMAWIAĆ! CHYBA, ŻE CHCESZ MNIE WYMIENIĆ NA GRANGER, CO? CAŁY POCIĄG O TYM HUCZAŁ, TYLKO JA OCZYWIŚCIE DOWIADUJĘ SIĘ OSTATNIA! ZASTANÓW SIĘ NAD SOBĄ FRED!
Bum! List wybuchł, zostawiając po sobie, wirujące w powietrzu, zwęglone, kawałki pergaminu. Chłopak wziął głęboki wdech i z całej siły uderzył pięścią w blat.
  – Chole… – ugryzł się w język, słysząc w głowie jej głos, powtarzający jak mantrę cały czas te same słowa…Panuj nad sobą Freddie…Jestem przy tobie kochanie… Tyle, że jej wcale przy nim nie było, a on wcale nie chciał jej obecności. Chyba…




  



***


Oto i jest! Kolejny rozdział wleciał do Was :D W końcu mam pewną średnią na paseczek, więc olałam szkoołę i piszę, i piszę, i piszę ;D Mimo, że wena jest to jestem zasmutkowana, że na blogu zamiast przybywać czytelników to niestety ich ubywa. :c Nie wiem co robię źle, więc jeśli coś Wam nie pasuję to napiszcie to po prostu, pliska! <3 Okej, to by było na tyle mojego marudzenia. Czekam na Wasze opinie na temat rozdziału i tradycyjnie 10 komentarzy by następny mógł się pojawić ;)
Buziaki
Marta Weasley
PS Przepraszam za wygląd zapisu tekstu, ale blogger wariuje i nie mogę tego zmienić ;/




  

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 9: Wewnętrzne pojedynki

Gdy tylko Hermiona zniknęła za drzwiami przedziału, Fred głośno westchnął opadając na siedzenia. Jego myśli pędziły z prędkością światła, a rozum nie mógł pojąć tego co przed chwilą się wydarzyło. Chciał iść do Angeliny, ale gdy zauważył Hermione, coś, jakieś dziwne, wewnętrzne przekonanie kazało mu wejść do środka. Gdyby tylko wiedział, że te kilka minut spędzone z nią tak namiesza mu w głowie…
Drzwi otworzyły się gwałtownie i gdy tylko zobaczył kto w nich stoi, już wiedział, że ma przechlapane. Podniósł się z fotela i chciał objąć dziewczynę, ale ta go odepchnęła. Ominęła go i sama usiadła na jego miejscu, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
  – Obiecałeś, że przyjdziesz. Czekałam na ciebie.
Fred usiadł koło dziewczyny, kładąc jej dłoń na kolanie, ale ta szybko ją zrzuciła. Wiedział, że to nie jest dobry znak.
   – Przepraszam kochanie, – cmoknął ją w policzek – ale przyszedłem tutaj dosłownie na sekundę i zasnąłem. Obudziłem się przed chwilą i chciałem iść do ciebie, ale ty okazałaś się szybsza.
Ciemnoskóra Gryfonka nadal wydawała się być obrażona. Siedziała w milczeniu wpatrując się w migające za oknem obrazy. Fred objął ją w talii i przyciągnął do siebie, po czym zanurzył swoją twarz w zagłębieniu jej obojczyka i zaczął delikatnie muskać jej szyję. Tym razem dziewczyna nie zaprotestowała. Wplotła dłoń we włosy Gryfona, zachęcając go tym samym do dalszej wędrówki po swoim ciele. Fred od razu przeszedł do działania, zasysając skórę na jej szyi i robiąc przy tym malinkę.
  – Nadal się na mnie gniewasz? – wyszeptał wprost w jej usta i nim zdążyła odpowiedzieć, złożył na nich delikatny pocałunek, który po chwili przerodził się w namiętny pojedynek, pomiędzy ich językami.
Johnson cicho jęknęła, gdy dłoń Freda powędrowała na jej udo, kręcąc na nim coraz to większe koła. Weasley starał się zatracić w pocałunku, oderwać od swoich myśli, ale nie potrafił. W jego głowie cały czas majaczył obraz Hermiony. Takiej odważnej, kobiecej, dojrzałej i zmysłowej. Takiej nietypowej. Nie potrafił zinterpretować jej zachowania, a tym bardziej swojego. Jeszcze niedawno opowiadał Hermionie o tym, że gdy z kimś jest to jest wierny tej osobie, a przed chwilą prawie się z nią całował, będąc z Angeliną. Czasami naprawdę jesteś idiotą Weasley…– skarcił się w myślach, – ale cholernie przystojnym idiotom – dodał po chwili głosik w jego głowie.
Pociąg powoli zaczął zwalniać, a oni oderwali się w końcu od siebie. Fred wstał i ujął dłoń Angeliny w swoją, po czym cmoknął ją w czubek głowy, na co ta zareagowała cichym chichotem. Ogarnij się Weasley, koch… zależy ci na Angie. Tylko i wyłącznie na niej!

***

                Peron wypełniony był stęsknionymi rodzinami. Każdy z niecierpliwością wypatrywał swoich pociech wśród wypływającego z wagonów tłumu uczniów. Hermiona wraz z Ronem i Harry’m, który dźwigał teraz jej bagaż, stanęli koło jednego z filarów. To była ta chwila, której najbardziej nie lubili. Hermiona tęskniła za rodzicami, bardzo chciała spędzić z nimi choć trochę czasu, wynagrodzić im to, że na co dzień nie mogą uczestniczyć w życiu swej jedynaczki, ale z drugiej strony wiedziała, że jest to czas w którym zostawia swojego najlepszego przyjaciela w łapach najpodlejszych mugoli jakich dane jej było spotkać na swojej życiowej drodze. Westchnęła cicho.
  – To co, jak zwykle obiecujecie pisać?
Zgodnie przytaknęli głowami.
 – Nawet trzy razy dziennie jeśli zajdzie taka potrzeba – rzucił Ron, mrugając porozumiewawczo do Harry’ego.
  – Bardzo śmieszne Ronaldzie. Martwię się o was, jesteście dla mnie ważni, więc to chyba normalne, że chcę mieć z wami ciągły kontakt, a z twoją gapowatością Ron to sądzę, że nawet przy trzech listach dziennie nie byłabym pewna, że nic sobie nie zrobiłeś.
Harry i ktoś stojący za Granger roześmiali się, gdy twarz Ronalda przybierała buraczkową barwę. Dziewczyna  obróciła się i zobaczyła, że postacią, a raczej postaciami stojącymi za nią okazali się bliźniacy.
  – Ładnie go skosiłaś Hermiono – powiedział George, wyciągając dłoń by przybić z nią piątkę.
  – No, jednak spędzanie z nami większej ilości czasu wpływa pozytywnie na twoje poczucie humoru – dodał jak zwykle swoje pięć groszy Fred.
Hermiona pokręciła tylko z dezaprobatą głową. Dalszy monolog bliźniaków przestał się dla niej liczyć, gdy wśród tłumu zauważyła swoich rodziców. Rzuciła się w ich stronę. Na jej widok ich twarze od razu się rozpromieniły. Wpadła im w objęcia, śmiejąc się radośnie.
  – Mamo – tu cmoknęła kobietę w policzek, – tato! – tu siarczystego buziaka dostał mężczyzna, przytulający obie kobiety do siebie.
  – Dobrze cię znów widzieć skarbie – wyszeptała pani Granger.
  – Was też mamuś, was też…
 Za głowami rodziców mignęły jej kolejne dwie rude czupryny, tym razem państwa Weasley. Odeszła na chwilę od rodziców by pożegnać się z przyjaciółmi i oczywiście, obowiązkowo dać się wyściskać pani Weasley.
  –To ja będę się już zbierać…
Hermiona spojrzała na Harry’ego i poczuła jak jej serce rozbija się na milion maleńkich kawałków. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Bez chwili zastanowienia rzuciła mu się w objęcia.
  – Będę tęsknić – wyszeptała wprost do jego ucha, a następnie odsunęła się od niego i skierowała w jego stronę wskazujący palec. – I pamiętaj, masz pisać! Nawet nie próbuj się wymigać! – Przeniosła wzrok na Rona i teraz jej drobna dłoń powędrowała w jego stronę. – Ty też masz pisać, inaczej wpadnę wcześniej na osobistą kontrolę.
Cała trójka roześmiała się i przytuliła. Z każdym rokiem ich przyjaźń stawała się coraz mocniejsza. Gryfonka już nawet nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez nich. Chociaż czasami wkurzali ją jak nikt inny, to i tak nie zamieniłaby ich na żaden „lepszy” model. Gdy w końcu udało jej się wyswobodzić z uścisku, pożegnała się z resztą Weasley'ów, oczywiście Molly pozwoliła jej odejść dopiero po zadeklarowaniu, że wpadnie na wakacje. Wzięła swój bagaż i już chciała ruszyć w stronę auta rodziców, gdy ktoś złapał ją za nadgarstek.
  – Chciałaś odejść bez pożegnania się ze mną?
Obróciła się, stając twarzą w twarz z Fredem.
  – Wybacz, nie miałam ochoty czekać, aż przestaniesz ugniatać pośladki Johanson. Mam nadzieję, że uformowałeś je we właściwy sposób, bo jeśli nie, to leć to zmienić zanim zrobi to ktoś inny.
Ugryzła się w język, gdy było już za późno. Cholera, Granger! Opanuj się, wyszłaś na zazdrosną desperatkę, a przecież on ci się nawet nie podoba! 
Fred wybuchnął śmiechem.
  – Spokojnie, zadbałem o ich każdy szczegół. Są idealnie okrągłe, zupełnie jak rumieńce na twojej twarzy.
Odbił piłeczkę, jeszcze bardziej tym ją zawstydzając.
  – Muszę iść, rodzice czekają…
  – Żartowałem, spokojnie Hermiono. Chciałem ci tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę, że w tym roku nasz kontakt się polepszył. Naprawdę nie sądziłem, że bywasz taka wyluzowana. I do tego świetnie mi się z tobą rozmawia. Mam nadzieję, że nasza wakacyjna współpraca będzie owocna.
Nim Hermiona zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, znalazła się już w objęciach bliźniaka. Zamknęła oczy rozkoszując się ciepłem jakie biło od niego. Każda komórka jej ciała drżała od jego bliskości, a serce zachowywało się tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi i odtańczyć tango na środku dworca. Przy nim nie potrafiła zapanować nad sowim ciałem, emocjami, myślami… Gdy tylko wypuścił ją ze swoich ramion poczuła znajomy, przeszywający powiew chłodu. Chłopak stał przed nią z rękoma włożonymi do kieszeni i bujał się na piętach. Widać było, że zastanawia się nad czymś. Po chwili wyciągnął z kieszeni zwitek papieru i wręczył go jej.
  – Zgubiłaś w Skrzydle Szpitalnym, chciałem go wyrzucić, ale ostatecznie stwierdziłem, że to do ciebie należy decyzja co chcesz z tym zrobić.
Skinęła głową. W tym momencie niezbyt interesował ją Wiktor. Słowa Freda, choć wcale nie były jakieś poetyckie czy niezwykłe, sprawiły że poczuła się hmm… bardziej wartościowa. Chciała również mu powiedzieć, że myliła się co do niego, i że tak naprawdę jest bardzo inteligentnym chłopakiem, ale nie zdążyła, bo gdy się obróciła, zobaczyła już tylko znikającą za rogiem rudą czuprynę. Westchnęła cicho. Wzięła swoją torbę i ruszyła w stronę wyjścia z peronu, na którym już prawie nikogo nie było. Pora wrócić do domu… Właściwie to nie była już pewna gdzie jest jej dom, bo z każdym kolejnym rokiem to Hogwart coraz bardziej zajmował w jej sercu to miejsce.

***


                Otworzyła drzwi, a przyjemny, znajomy zapach wsiąknął w jej nozdrza, wypełniając każdą komórkę po kolei. Rozejrzała się. Nic się nie zmieniło. Wszystkie meble, zdjęcia, obrazy – wszystko stało na swoim miejscu. Wypuściła Krzywołapa z transportera, a ten od razu rzucił w stronę foteli. Rozciągnął się na jednym z nich, przewieszając puchaty ogon przez podłokietnik. Gryfonka podeszła do niego i pogłaskała go po brzuchu, a on automatycznie zaczął mruczeć.
  – Kochanie, na co masz ochotę? Naleśniki, gofry, czy może pizza albo jakaś chińszczyzna? Dzisiaj ty wybierasz.
Hermiona poszła w ślady rodzicielki i również udała się do kuchni, zostawiając zawiedzionego Krzywołapa. Uśmiechnęła się, widząc jak kobieta krząta się po pomieszczeniu. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo za nią tęskniła.
  – Hmm… możemy zamówić pizzę, bardzo dawno jej nie jadłam.
  – Mam lepszy pomysł! – w drzwiach kuchni stanął pan Granger, mierzwiąc lekko córce włosy. – Idziemy w miasto drogi panie!
  – Tato, nie poznaję cię! – przeniosła wzrok na matkę. – Co ty mu zrobiłaś?
  Kobieta roześmiała się tylko, wycierając dłonie w leżącą na blacie ścierkę.
  – Słyszałaś co powiedział tata, przebieraj się i idziemy w miasto córcia!
  – Zaczynam się was bać, naprawdę…
Roześmiali się, a Gryfonka pokręciła tylko głową, uśmiechając się pod nosem. Weszła na górę by się przebrać. Otworzyła drzwi, które cicho skrzypnęły. Tutaj również wszystko było po staremu. Białe meble idealnie komponowały się z pastelowo-fioletowymi ścianami, a łóżko… No właśnie, łóżko przykuło uwagę dziewczyny. Podeszła bliżej i zauważyła, że poduszka jak i pościel są wygniecione tak jakby ktoś tutaj sypiał. Postanowiła spytać o to później swoją rodzicielkę, ale teraz pora się przebrać. Podeszła do szafy i szybko omiotła wzrokiem jej zawartość. Nie było w niej zbyt wiele ubrań, bo większość zabrała ze sobą do Hogwartu, ale te najbardziej eleganckie zostawiła. Wybrała sukienkę którą dostała od rodziców w ostatnie wakacje. Kremowa suknia w różowe róże z kwadratowym dekoltem i lekko kloszowanym dołem idealnie podkreślała jej coraz bardziej kobiecą figurę. Włosy podpięła zawijając je wokół opaski ze złotym liściem laurowym. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się sama do siebie. To było miejsce, w którym była naprawdę szczęśliwa. Teraz była pewna, że to jest jej prawdziwy dom. Mimo, że Hogwart był dla niej niezwykle ważnym miejscem to dom jest tam, gdzie człowiek czuję się szczęśliwy… Założyła koturny i zeszła na dół.

                Wszystkie włoskie restauracje przechodziły dzisiaj istne oblężenie. Młodzież chcąca cieszyć się pierwszymi dniami wolności, rodzice z dziećmi, wszyscy widocznie mieli dzisiaj ochotę na pizzę. Hermiona cicho westchnęła, gdy minęli kolejny wypełniony po brzegi lokal, jednak jej rodzice wydawali się niezrażeni i dale podążali przed siebie.
  – Hermiono!
Usłyszała nagle za swoimi plecami. Obróciła się, a jej oczom ukazał się chłopak z dworca, którego spłoszył Fred.
  – Cześć!
  – Cześć – odpowiedziała, nie kryjąc zdziwienia.
  – Miło cię znowu widzieć. – Obdarzył ją jednym ze swoich uroczych uśmiechów, sprawiając, że na chwilę zaparło jej dech w piersiach. – Co tutaj robisz panno Granger?
 Zrównał z nią krok, a pan Granger, udając że mówi coś żonie na ucho, przeskanował chłopaka wzrokiem, co bardzo rozczuliło Gryfonkę. Poczuła wyrzuty sumienia, że tak wiele ważnych chwil z jej życia umyka im…
  – Tak właściwie… to mieszkam tutaj – odpowiedziała, uśmiechając się do niego.
  – To świetnie się składa! Przeprowadziliśmy się tutaj niedawno… Tak właściwie to moi rodzice się przeprowadzili, bo ja oczywiście byłem w tym czasie w Hogwarcie – zaczął się lekko plątać, co rozczuliło ją jeszcze bardziej. –Mniejsza z tym. Tak sobie pomyślałem, że skoro tutaj mieszkasz to może poświęciłabyś mi trochę czasu i pokazała okolicę?
 Spojrzała na niego. Na jego twarzy błąkał się lekki półuśmiech, a oczy wydawały się kryć nieśmiałość i zawstydzenie. Hermiona chwilę się wahała, ale ostatecznie przypomniała sobie o swoim postanowieniu. Zdecydowała się zaryzykować. Odwzajemniła uśmiech i skinęła głową na znak, że się zgadza.

To będę naprawdę ciekawe wakacje…





***

I oto jest kolejny rozdział :D Nie jestem w pełni nim usatysfakcjonowana, ale pisałam go pod chwilowym olśnieniem, więc cóż,tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodobał. Czekam na 10 komentarzy i kolejny rozdział leci do Was, bo mam teraz duuuuuuuuuuuuużo czasu i już się wzięłam za jego pisanie!
Buziaki
Marta Weasley

środa, 8 czerwca 2016

Miniaturka nr.3 - Krew, pot i łzy

Krew, pot i łzy

Marzeniem wielu małych dziewczynek jest to, by mieć starszego brata, który mógłby je bronić, gdy nielubiany kolega ciągnąłby je za warkocze albo rzucał w nie ślimakami. Potem ten sam starszy brat byłby przydatny do sprowadzania do domu swoich przystojnych kolegów. Będąc małą dziewczynką też tego pragnęłam – mieć swojego własnego obrońcę, ale potem zrozumiałam, że w życiu trzeba radzić sobie samemu. Bycie księżniczką czekającą na swojego księcia wyszło już dawno z mody. Nadeszły czasy, kiedy kobieta musi stać się wojowniczką, walczyć o siebie i swoich bliskich, i właśnie dzisiaj nadszedł i dla mnie ten dzień. Nie jestem bezbronna. Nie jestem słaba. Nie boję się. Jestem silna. Jestem wojowniczką. Każdy rok oczekiwania na ostateczne starcie, wniósł coś w moje życie, we mnie samą. Umocnił mnie. Przygotował do tego co nieuniknione. Wyrzekłam się strachu. Śmierciożercy walczą ''dla większego dobra", ja również – dla większego dobra, jakim jest dla mnie wolny świat.
Nie bez powodu mówi się o ciszy przed burzą – świat wydawał się taki spokojny, gdy wojna czekała za rogiem.  Nad całym Hogwartem utworzyła się ogromna, połyskująca kopuła. Wyglądała jak upleciona z maleńkich, niebieskich żaróweczek, migających w swoim własnym rytmie. Moje serce dołączyło do ich tempa, zaczynając bić równie nieregularnie co one mrugać. Wzięłam kilka głębszych oddechów, które rzekomo miały mnie uspokoić, ale chyba niezbyt pomogły. Nie, nie boję się. To dziwne ale czuję podniecenie. Ręce mnie świerzbią, by złapać już za różdżkę. Wyciągam ją i zaczynam się nią bawić, obracając ją w palcach. Oblizuję opierzchnięte usta i czuję na nich smak jego pocałunków, które składał na moich malinowych wargach zaledwie kilka minut temu. W uszach ponownie rozbrzmiewają słowa, które szeptał  między pocałunkami. Obietnica, którą sobie złożyliśmy. Za ochronną kopułą pojawia się coraz więcej zakapturzonych postaci, więc od rozpoczęcia walki dzielą nas już zaledwie sekundy. Po raz ostatni zaciągam się chłodnym, wieczornym powietrzem, po czym rzucam ostatnie spojrzenie na uśpione błonia. Hogwart, mój drugi dom za chwilę stanie się pobojowiskiem. Spoglądam na pozostałe wieże mojej szkoły i przez chwilę mam wrażenie, że na jednej z nich dostrzegam zarys jego sylwetki. Szepczę ciche ‘‘powodzenia’’ i gdy kolejna fala zaklęć uderza w warstwę ochronną, rozświetlając niebo milionami barw, ruszam w stronę schodów. Dobrze, że Wieża Astronomiczna ma ich tak wiele, bo po drodze zdążam jeszcze przygotować się na to co czeka na mnie na dole.

Krew
Zaklęcia ochronne roztoczone nad Hogwartem pękły niczym bańka mydlana, pozostawiając po sobie tylko wirujące w powietrzu, maleńkie, niebieskie iskierki. Wyglądało to tak, jakby nagle wszystkie gwiazdy zaczęły spadać z nieba, wirując i tańcząc na nieboskłonie, nieświadome nadciągającego zagrożenia. Beztroskie niczym twarz chłopca, który został pierwszą ofiarą dzisiejszej bitwy. Jego kruche ciało upadło na zimną, marmurową posadzkę holu, gdy rządna krwi chmara Śmierciożerców wpadła do budynku. Aparat wypadł z jego bezwładnej już dłoni, błyskając po raz ostatni, tak jak oczy jego właściciela i potoczył się wprost pod nogi walczących. W ferworze walki nikt nie zwracał na niego uwagi, tak samo jak na małego chłopca o zamglonych, niewidzących już oczach.
Powietrze z każdą kolejną minutą bitwy, nabierało metalicznego zapachu. Krew i kurz, mieszały się ze sobą, osiadając w nozdrzach walczących, by przez cały czas przypominać im o krążącym nad nimi widmie śmierci. 

Pot
Przetrwanie. Taki tylko cel pozostaję ci, gdy po raz kolejny mordercze zaklęcie mija cię o zaledwie centymetr. I obietnica, której pragniesz dotrzymać.  Przestajesz walczyć o wolność, miłość czy inne szlachetne ideały, które skłoniły cię do wzięcia udziału w walce. Teraz chcesz już tylko żyć, dlatego walczysz. Jeden nieprzemyślany ruch może okazać się zgubny… Nie ma miejsca na błędy, potknięcia, ani zawahania. Musisz działać pod wpływem chwili. Zielony promień ponownie śmiga koło mojego policzka, uchylam się w ostatnim momencie. Staram się zmotywować do dalszej walki, mimo skrajnego wycieńczenia.  Odnajdź w sobie siłę. Daj z siebie wszystko. Nie daj się pokonać.
Twarze walczących są jak lustro, odzwierciedlające to co dzieję się w ich wnętrzu. Usta zaciśnięte w jedną, cienką linię by przypadkiem nie udało się z nich wydostać żadnemu odgłosowi wyrażającemu słabość. Napięte mięśnie twarzy, zarumienione policzki i wzrok skupiony na przeciwniku. Dwa kroki w przód, cztery do tyłu... Dłoń pewnie trzymająca różdżkę, jedyną linię obrony. I te kilka kropel potu na czole, zdradzających jak wiele wysiłku kosztuję walka o życie. O przetrwanie. O lepsze jutro.

Łzy
,,Jest tutaj tak cicho,
I jest mi tak zimno,
Ten dom dłużej nie pozostanie moim domem.”

To koniec. Zwycięstwo. Ale czym jest zwycięstwo, gdy zarówno łzy szczęścia jak i te smutku są tak samo słone? Wielka Sala, jeden z wielu poturbowanych uczestników tej wojny. Wybebeszona ze swoich atrybutów. Pierwszy raz od lat milcząca. A pod jej ścianami ciągnąca się kolumna ciał, równie milczących jak ona. Dzieci, dorośli, zakochani i wrogowie – wszyscy równi, leżący ze sobą ramię w ramię, tak samo jak podczas walki. Zwycięzcy i przegrani jednocześnie. Wszyscy pogrążeni w wiecznym śnie. A wśród nich ja. Jedna z wielu ofiar dzisiejszej nocy. Zatwardziała idealistka, a raczej teraz już martwa idealistka. Wszyscy, których ta noc oszczędziła, opłakują nas, chwalą odwagę, żegnają się, a my tu nadal jesteśmy. Sama nie wiem dlaczego. Może po to, by usłyszeć te wszystkie ckliwe słowa, szeptane wprost do ucha tego co pozostało z naszego ziemskiego istnienia?  Nimfadora i Remus przekomarzają się ze sobą, Collin gania z aparatem za Lavender, jakiś chłopak, którego nie kojarzę z imienia nerwowo skubię szatę... A ja czekam. Czekam na niego. Serce mi się kroi, gdy patrzę na zdruzgotanego Harry'ego, przyciskającego policzek do mojej nieruchomej już klatki piersiowej, więc szybko odwracam wzrok. Może on jeszcze nie wie? Może nikt jeszcze mu nie zdążył powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu nie dotrzymałam danej mu obietnicy. To by wyjaśniało, dlaczego jeszcze nie przybiegł upewnić się, że te druzgoczące wiadomości są prawdą. Moje przemyślenia przerywają otwierające się drzwi Sali, a raczej otwierające się to co z tych drzwi pozostało.

Dwóch mężczyzn niesie czyjeś ciało. W jednym z nich od razu rozpoznaję Billa, a w drugim, ku swojemu zaskoczeniu, Percy'ego. Gdybym żyła, powiedziałabym, że moje serce zabiło mocniej, gdy zauważyłam, że włosy niesionej przez nich postaci również są rude. Jednak moje serce jest nieme, nie ma już nic do powiedzenia. I wtedy zobaczyłam go. Szedł jak zwykle wyprostowany, z zawadiackim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Słońce wlało się do pomieszczenia przez wybite okno, napełniając sale niespotykanie jasnym blaskiem. Spojrzał w jego oczy, w których tliły się te same iskierki, które w nich pokochałam i dopiero teraz do mnie dotarło, że mimo wszystko jestem zwycięzcą. Chwyciłam jego dłoń i razem ruszyliśmy w stronę światła, pozostawiając za sobą wszystkie troski, urazy, krew, pot i łzy. 

***

Witajcie kochani! Jak widzicie, przychodzę do Was dzisiaj z kolejną miniaturką. Nieskromnie mówiąc jestem z niej ogromnie zadowolona. Mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu. Jeśli przeczytaliście informację w ''Sowie" to zapewne wiecie, że rozdział miał się pojawić w tym tygodniu jeśli pod najnowszym rozdziałem będzie 10 komentarzy, ale niestety w komentarze bardzo ubogo, więc postanowiłam Was na zachętę do komentowania uraczyć miniaturką :P I muszę się Wam pochwalić, że.....MAM NAPISANY KOLEJNY ROZDZIAŁ, czeka tylko na publikacje, świeżutki i gorrrrrący jak Fred! Jesteście ze mnie dumni, że moja wena postanowiła do mnie powrócić? :D
Czekam na Wasze komentarze z niezwykłym upragnieniem, niecierpliwością itd. xD
Pozdrawiam i ściskam
Marta Weasley