sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 2: Randka z niespodzianką

   Hermione od wejścia do szkoły dzieliło już tylko kilka kroków, gdy na jej ramieniu niespodziewanie usiadł popielaty puchacz. Dziewczyna zatrzymała się i obróciła głowę, by lepiej przyjrzeć się ptakowi. Nie przypominała sobie by kiedykolwiek wcześniej widziała go, więc wiedziała, że na pewno nie jest to sowa któregoś z jej znajomych. Puchacz równieżjej się przyglądał - jego ogromne, czarne oczy obserwowały ją z zaciekawieniem. Wyglądał jakby chwilę się zastanawiał, po czym wyciągnął w jej stronę nóżkę z przywiązanym do niej liścikiem. Granger odwiązała go, a sowa z pohukiwaniem zerwała się i odleciała w stronę sowiarni. Szybkim ruchem rozwinęła zwitek i ujrzała na nim kilka koślawych liter. Nie miała wątpliwości, że był to list od Wiktora. Mówienie po angielsku szło mu nie najgorzej, jednak pisanie... pisanie nie szło mu w ogóle. Mimo wszystko Hermiona nie miała problemu ze zrozumieniem treści listu. Delikatny rumieniec wypłynął na jej policzki, gdy chowała kartkę do kieszeni.
Fred w tym czasie rozłożył się pod drzewem. Wyciągnął przed siebie nogi i oparł plecami o konar. Znowu urósł o czym świadczyły przykrótkie już spodnie. Kolejna para do oddania Ronowi. Przymknął powieki pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Wydarzenia ostatnich tygodni przytłoczyły wszystkich. Praktycznie nikt w Hogwarcie nie wiedział, że ich jego i Georga, łączyło coś z Cedrikiem. To właśnie Diggory'emu zawdzięczali połowę ze swoich wynalazków. Był on niezwykle inteligentny i utalentowany jeśli chodzi o zaklęcia i eliksiry, więc często udoskonalał ich ,,zabawki", oczywiście za drobną opłatą. Teraz cała sterta prototypów czekała na dopracowanie, jednak bliźniacy sami nie potrafili tego zrobić. Długo zastanawiali się kto jeszcze mógłby im pomóc, jednak nikt poza Hermioną nie przychodził im do głowy. Wiedzieli jednak jak Granger nastawiona jest do ich eksperymentów, więc nie liczyli na możliwość pomocy z jej strony. Fred westchnął cicho. Słońce już prawie schowało się za horyzontem, gdy zmęczony  swoimi przemyśleniami, zapadł w głęboki sen. 

***

    Gryfonka już od pół godziny stała przed szafą, wpatrując się w nią uparcie z nadzieją, że może jakaś niewidzialna siła podrzuci do niej odpowiedni strój. Zbyt często nie bywała na randkach. Właściwie wcale na nich nie bywała, więc w jej garderobie nie znajdowało się nic podkreślającego atuty. Same rozciągnięte swetry, ciepłe bluzy i... Tak, to było to! Szybko ściągnęła koszule z wieszaka i pobiegła do łazienki.
Pół godziny później Granger zbiegała po schodach prowadzących do holu. Niesforne pukle kasztanowych włosów okalały jej twarz, gdy przeskakiwała po dwa stopnie na raz. Nienawidziła się spóźniać. Gdy przeskoczyła ostatni stopień, zatrzymała się na chwilę by ustatkować oddech. Poprawiła swoją prowizoryczną sukienkę i otworzyła drzwi wejściowe. Chłód wieczornego powietrza uderzył ją w twarz i wsiąknął w płuca, jakby napełniając je małymi kryształami lodu. Po chwili jednak jej ciało przyzwyczaiło się do zmiany temperatury. Przy poręczy schodów stał Wiktor. Ubrany w czerwoną kurtkę, typową dla uczniów Durmstrangu i czarne, dżinsowe spodnie prezentował się naprawdę... męsko. Granger lekko się zarumieniła i powoli podeszła do chłopaka.
   Cześć wydukała w końcu.
   – Hermionanina, ty wyglonduasz cudownie!
Na twarz dziewczyny wypłynął jeszcze większy rumieniec, ale nie zaprzeczyła jego słowom. Starała się wyglądać jak najlepiej. Dziękowała sobie, ze nie odesłała ojcu jego flanelowej koszuli w kratę, którą przypadkowo zabrała ze sobą do Hogwartu. Czarne rajstopy, wysmuklały jej nogi, a przepasana paskiem koszula podkreślała talie. Ceniła sobie naturalność, więc jej makijaż opierał się jedynie na umalowanych rzęsach i ustach pociągniętych błyszczykiem. Wiktor przyglądał jej się z nieukrywanym podziwem.
   – Pójdziemy się przejść? Macie tutaj bardzo ładna teren.
Hermiona skinęła głową i ruszyli na spacer w świetle księżyca. Na początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale później zaczęły się zacierać wszelkie granice między nimi. Nim Hermiona się zorientowała, nogi same zaczęły prowadzić ją w kierunku ulubionego miejsca. Było one bardziej zacienione, jednak to właśnie stamtąd najlepiej widać odbijający się w jeziorze księżyc. Granger poczuła przyjemne mrowienie, gdy silna dłoń Wiktora splotła się z jej palcami. Mrowienie rozeszło się po całym ciele niosąc wraz ze sobą elektryzujące ciepło. Hermiona zagryzła dolną wargę, walcząc sama ze sobą. Nie lubiła rzeczy jej nieznanych, a to uczucie które ją przepełniało do takich właśnie należało. Wiktor jednak szybko wyczuł jej niepewność. Obrócił ją tak, że stała teraz twarzą do niego. 
   – A ty Harmionina?
   Ja? Nie, ja nie mam łaskotek.
   Nie wiem czy mogą ci uwierzyć, ja powinien to sprawdzić.
Hermiona zachichotała. Bardziej nerwowo niż radośnie i powoli zaczęła cofać się do tyłu.
   - Nie, nie, nie! Myślę, że nie ma takiej potrzeby Wiktorze.
Chłopak również uśmiechnął się do niej i zrobił kilka kolejnych kroków w jej stronę, a ona zrobiła kolejny krok w tył i nagle... potknęła się o coś, po czym runęła jak długa, krzycząc tylko jedno, krótkie:
   Cholera!
   Auuu! Złamałaś mi nogę! - odezwał się głos, który Gryfonka od razu rozpoznała.
Hermiona jednym zgrabnym ruchem wstała, otrzepując ubrania.
   Fredzie Weasley'u, na gacie Merlina, co ty tutaj robisz?
   Hmm... zastanówmy się. Spałem, dopóki ktoś brutalnie na mnie nie wlazł i nie ZŁAMAŁ MI NOGI!
Wiktor do tej pory przyglądał im się w milczeniu, ze zdziwieniem malującym się na twarzy. W końcu jednak postanowił interweniować, bo wyczuwając zawziętość tej dwójki, bał się że za chwilę rzucą się na siebie.
   Hermionanina, on chyba nie żartuję. My powinni zaprowadzić go do szpitalna skrzydła.
Fred spojrzał na Kruma i uśmiechnął się do niego.
   Jak dobrze, że jest tu chociaż jedna osoba, która mi wierzy! Fred spojrzał na Hermione z udawanym wyrzutem. Gdyby nie ty to zapewne zostawiłaby mnie tutaj ze złamaną nogą na pewną śmierć.
Hermiona ostentacyjnie przewróciła oczami.
   Wiktor, mógłbyś zaprowadzić tego osobnika do skrzydła szpitalnego zanim złamie mu coś jeszcze, oprócz nogi?
Krum zaśmiał się pod nosem i pomógł wstać Fredowi, opierając go na swoim ramieniu. Uszli kilka kroków, gdy Weasley obrócił się i krzyknął w jej stronę:
   Hermionko skarbie, nie idziesz z nami? Powinnaś trzymać mnie za rękę, gdy będę udawał bardzo cierpiącego!
Granger ze złością ukryła twarz w dłoniach.
   Zamilcz Weasley!
Wydawało jej się, że jeszcze słyszy z oddali jego stłumiony śmiech. Czemu to zawsze ją spotykają jakieś głupie lub obciachowe sytuacje? Nachyliła się nad taflą jeziora i chlusnęła sobie w twarz chłodną, słoną wodą. Czuła się dziwnie. Miała wrażenie, jakby ktoś wyjął jej wnętrzności, wywrócił na drugą stronę i włożył z powrotem, nie zwracając uwagi na to, że nie układa ich w odpowiedniej kolejności i  zostawia pośrodku  ogromną, ziejąca czernią pustkę. Ukryła twarz w dłoniach. Co się z tobą dzieje, Granger? Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę szkoły.
Wiktor posadził Freda na jednym ze szpitalnych łóżek. Rudzielec wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastroju. Spojrzał na Kruma z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku.
   – Hermiona to bardzo inteligentna dziewczyna, wiesz o tym, prawda?
Wiktor spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem w oczach, ale skinął potwierdzająco głową.

   – To dobrze, bo nie chciałbym żebyś ją zranił. Nie zasługuje na to.
Freda samego zdziwiły te słowa. Nigdy nie znał się zbyt dobrze z Hermioną, ale po prostu poczuł że musi to powiedzieć. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, ale ujrzał tylko czerwień jego kurtki znikającą za drzwiami. Upadł bezwładnie na łóżko i szybko tego pożałował, bo przez nogę przeszła pulsująca fala bólu. Zamknął oczy, czekając aż wróci pani Pomfrey.
Granger uchyliła drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego. 
Wiktora nigdzie nie było, co lekko ją zdziwiło. Fred leżał na łóżku. Jego klatka piersiowa poruszała się rytmicznie. Dłoń miał położoną na twarzy, jakby usiłując zakryć oczy przed światłem padającym z ogromnych żyrandoli. Hermiona podeszła bezszelestnie do jego łóżka i usiadła na brzegu.
   – Popsułeś mi właśnie pierwszą w życiu randkę Fredzie Weasley'u. – Jej głos był opanowany, chociaż było można w nim wyczuć lekką nutę smutku. – Że też akurat dzisiaj musiało ci się zachcieć spania pod chmurką...
Fred uśmiechnął się pod nosem i powrócił do pozycji siedzącej. Spojrzał na dziewczynę.
   – Nigdy wcześniej nie byłaś na randce?
Hermiona zarumieniła się. Wiedziała, że w tym momencie Rudzielec nie nabijał się z niej, że jego pytanie było całkowicie szczere. Pokręciła przecząco głową. Fred jeszcze szerzej się uśmiechnął.
   – Nie spodziewałbym się tego. Jesteś inteligentna, ładna, zgrabna i ułożona. Mężczyźni powinni piszczeć na twój widok... Nie, właściwie mężczyźni nie powinni piszczeć. Piszczą to panny na mój widok, mężczyźni powinni prężyć swoje bicepsy do ciebie.
Ona również się uśmiechnęła. Nie wiedziała, że chłopak potrafi być taki miły. Właściwie, miała wrażenie, że niewiele o nim wie.
   – No widzisz, nieprawdopodobne, a jednak.
   – Mają za małe bicepsy i im wstyd po prostu. Uwierz mi, że jak przypakują to zaczną swoje zaloty.

Granger wstała. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę drzwi.
  – Dobranoc... Freddie. Przepraszam za nogę i... Dziękuję za to co przed chwilą powiedziałeś.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.

***

   Ogień Szatańskiej Pożogi osmolił jej ubrania. Czuła na sobie zapach dymu. Dusił ją odór spalenizny. Nie zwracała jednak na to uwagi. Biegła przed siebie. Wzrokiem przeszukiwała tłum, ale nigdzie nie znalazła osoby, której szukała. Właściwie to nie wiedziała kogo szuka, jednak była pewna, że gdy go zobaczy to będzie wiedzieć, że to on. Zręcznie ominęła śmigające w jej stronę zaklęcie i odpowiedziała atakiem na atak. Po chwili Śmierciożerca leżał już nieprzytomny na zimnej posadzce holu. Gryfonka przyskoczyła nad jego ciałem i rzuciła się w stronę schodów. Pokonała je w kilku susach i pędziła już korytarzem pierwszego piętra... i wtedy go zobaczyła. Walczył z jakimś mężczyzną. Na jego twarzy malowało się rozbawienie. Hermione rozczulił ten widok. Lubiła jego uśmiech. Właściwie lubiła to mało powiedziane – zakochała się w tym uśmiechu. On również ją zauważył. W jego oczach automatycznie zatańczyły maleńkie, wesołe iskierki. Ruszyła w jego stronę, by pomóc mu pokonać przeciwnika, jednak ten padł już na podłogę, puchnąc jak balon. Zadowolony z siebie chłopak, ukłonił się w jej stronę, a wtedy wybuch wstrząsnął lewym skrzydłem budynku. Hermiona zdążyła zobaczyć tylko spadającą część sufitu i poczuła jak z jej gardła wydobywa się przeraźliwy krzyk, przepełniony bólem.
Otworzyła oczy z przerażeniem, odruchowo podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Oddychała ciężko, a całe jej ciało zaplątane było w pościel i prześcieradło. Przed oczami utkwił jej obraz walącego się Hogwartu i przerażenie w oczach chłopaka. Chłopaka, którego twarzy nie zapamiętała. Wyplątała się ze swojego "kokonu" i na palcach, tak by nie obudzić współlokatorek, podeszła do drzwi.
W Pokoju Wspólnym panował półmrok. Czerwień w połączeniu z tańczącymi w kominku płomieniami, nadawała temu pomieszczeniu przytulności. Hermiona zwinęła się w kłębek na fotelu, nakrywając się kocem leżącym na oparciu. Lubiła tutaj siedzieć. Pokój Wspólny kojarzył jej się z Harrym i Ronem, ze wspólnymi wieczorami spędzonymi na żartowaniu i odrabianiu prac domowych. I przypominał jej też o Fredzie. O tym jak wtulona w jego szyję zasypiała, siedząc mu na kolanach. Zaraz, zaraz... Hermiona przyłapała się na tej myśli ze zdziwieniem.
  
– Chyba zaczynam wariować!
  
– Wszystko z panią w porządku, madame.
Granger szybko obróciła się i zobaczyła stojącego naprzeciwko niej Zgredka. Ukłonił się nisko, a gdy podniósł z powrotem głowę jego ogromne, szkliste oczy wpatrywały się w nią uważnie.
   – Skąd wiesz, że wszystko ze mną jest okey Zgredku? Skąd możesz wiedzieć, skoro ja sama tego nie wiem?
Skrzat wyglądał na niezbyt pewnego. Hermiona od razu domyśliła się, że wie coś czego nie chcę jej powiedzieć.
   – Skrzaty... My wyczuwamy niektóre rodzaje magii. Po usunięciu wspomnień ludzie często czują się rozbici, madame.
   – Usunięciu wspomnień? –
Hermiona wyprostowała się w fotelu. W jej oczach malowało się ogromne zdziwienie. – O czym ty mówisz Zgredku?
   – Ja... mi nie wolno. Zgredek musi iść. Zgredek nie może nic powiedzieć. Pani sama podjęła taki wybór. Pani sama poświęciła swoje wspomnienia. Zgredkowi nie wolno!
Nim Hermiona zdążyła doskoczyć do skrzata, już nie było go w pomieszczeniu. Gryfonka opadła z powrotem na fotel. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Stanowczo za dużo. Jeśli straciła pamięć to... Olśniło ją! To na pewno sprawka bliźniaków. Kiedy ten ich "wspaniały" wynalazek w nią uderzy, na pewno coś jej zrobił. O już ona się jutro z nimi rozprawi. Popamiętają, że z nią się nie zadziera. Pani sama podjęła taki wybór. Pani sama poświęciła swoje wspomnienia. Otuliła się mocniej kocem, a Morfeusz pochwycił ją w swoje ramiona.


***

I jak? Czekam na Waszą opinie!
Tak jak obiecałam, jest 5 komentarzy, więc jest rozdział ;) Wiem, że na razie niewiele Wam to wyjaśni i niezbyt akcja jest wciągająca, jednak spokojnie – potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko się rozkręciło, więc mam nadzieje, że z wytrwałością przebrniecie przez te troszkę nudniejsze rozdziały ;)
Tym razem muszę Wam podnieść poprzeczkę, bo za szybcy jesteście. Czekam teraz na 7 komentarzy :) Skończyły mi się właśnie ferie, więc ten tydzień to będzie dla mnie masakra, jednak rozdział postaram się dodać w najszybszym możliwym terminie, po pojawieniu się 7 komentarzy ^^
Buziaki,
Marta Weasley

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 1: Potknięcie w czasie

   Turniej Trójmagiczny dobiegł końca, a wraz z nim dobiegły końca czasy pozornego spokoju w Świecie Czarodziejów. Mimo że do wielu z nich nadal nie docierała możliwość powrotu Sami-Wiecie-Kogo, ziarno paniki zostało zasiane. Śmierć Cedrika Diggory'ego pogrążyła cały Hogwart w ponurym, pełnym smutku milczeniu. Korytarze świeciły pustkami. Tylko w Domu Lwa panowało podejrzane ożywienie. Na jednej z kanap w Pokoju Wspólny Gryfonów leżała nieprzytomna postać. Jej twarz okalały brązowe pukle włosów, które odbijały się na tle pochylonych nad nią rudych czupryn. Nagle dziewczyna zachłysnęła się powietrzem i otworzyła oczy.
   – Cholera! Ale mnie cofnęło!
Zgromadzeni spojrzeli na nią przerażonym wzrokiem.
   – Cofnęło?
Hermiona wyglądała na zdziwioną pytaniem Ginny.
   – Co cofnęło?
   – No przed chwilą powiedziałaś, że cię cofnęło.
   – Ja? Przecież ja nic takiego nie mówiłam.
Teraz przerażenie w ich oczach jeszcze bardziej się pogłębiło.
   – Chyba powinniśmy zaprowadzić cię do skrzydła szpitalnego, żeby upewnić się czy wszystko jest ok.
   – Przestań Gin, nie ma takiej potrzeby. Wszystko ze mną ok. Tylko właściwie to nie pamiętam dlaczego straciłam przytomność. Mógłby ktoś mnie uświadomić?
Bliźniacy powoli zaczęli wycofywać się w stronę portretu Grubej Damy, jednak najmłodsza z Weasley'ów szybko udaremniła ich próbę ucieczki.
   – Nie tak prędko panowie – przemówiła rudowłosa, trzymając braci za kołnierze. – Sami powinniście opowiedzieć Hermionie co zrobiliście, nie sądzicie?
Fred spojrzał na swojego brata, a ten zaczął udawać, że się zastanawia.
   – Noo tak właściwie to... – zaczął Fred.
   – Too nie sądzimy, żeby była taka potrzeba. – Dokończył za niego George.
   – Myślę, że ty o wiele lepiej opowiesz o tym co zaszło.
   – Tak, my nie mamy takiego talentu jak ty, nie będziemy potrafili nadać odpowiednich emocji tej historii! – ponownie wtórował mu George.
   – Wykończycie mnie kiedyś! – Ginny puściła kołnierze braci i szybkim ruchem sprzedała im kuksańce. Chłopcy skrzywili się, ale na ich twarzach nie pojawił się grymas bólu, tylko triumfalne uśmiechy. Młoda Weasleyówna przysiadła na brzegu kanapy koło Hermiony i wskazując na bliźniaków, zaczęła opowiadać.
   – Ci idioci, którzy niestety są moimi braćmi, do czego przyznaje się z ogromnym bólem serca i niechęcią. Najchętniej udałabym, że ich nie znam, ale niestety ten charakterystyczny kolor włosów. Wracając jednak do tej jakże emocjonującej historii... Fred i George postanowili sprawdzić kilka ze swoich prototypów pod nieobecność Gryfonów w wieży. Między innymi był tam też prototyp jakiejś tam kome...
   – Komety Kryształowego Zaklęcia! krzyknęli jednocześnie bliźniacy, oburzeni zniewagą dla ich wynalazku. 
  – No właśnie, między innymi była tam ta właśnie kometa. Panowie tak się zabawili, że zapomnieli o tym, że śniadanie kończy się dzisiaj wcześniej. Gdy tylko przeszliśmy przez dziurę pod portretem Grubej Damy, Kometa uderzyła w ciebie i przerzuciła cię prze pół pokoju. Nawiasem mówiąc to chyba osiągnęłaś lepszą prędkość niż najnowszy model Nimbusa. Byliśmy przerażeni, bo dość długo nie mogliśmy cię obudzić, ale całe szczęście nic ci się nie stało...chyba.
Hermiona spojrzała na bliźniaków. W tym momencie żałowała, że jednak Gin nie nauczyła jej puszczać upiorgacków. Bliźniacy widząc minę dziewczyny podnieśli się z foteli, jednak zrobili to za późno.
   – Czy do was kiedyś dotrze, że powinniście skończyć z tym eksperymentowaniem? Najpierw testujecie swoje wynalazki na niczego nieświadomych pierwszoroczniakach, a teraz omal nie zabijacie mnie jakąś tam kometą – bliźniacy już otwierali usta, żeby wypowiedzieć nazwę swojego wynalazku, jednak Granger uciszyła ich jednym ruchem dłoni. – To jest naprawdę żałosne! Zachowujecie się totalnie, całkowicie... Grr... Jesteście po prostu nieodpowiedzialni! Teraz oddajcie mi to pudełko, te wasze wynalazki nie powinny się tutaj dłużej znajdować, bo jeszcze jakiś dzieciak zrobi sobie krzywdę!
Podeszła do drewnianej skrzyneczki w której bliźniacy trzymali kilka ze swoich wynalazków, jednak zanim zdążyła ją wziąć, Fred zagrodził jej drogę. W skutek tego wyciągnięte ręce dziewczyny oplotły bliźniaka w pasie. Dziwnie znajome ciepło przeszło przez jej ciało. Poczuła się przez chwilę tak jakby... bezpieczna? Odgoniła od siebie tę myśl i paląc buraka odsunęła się od Freda, który zadowolony ze swojego sukcesu złapał pudełko i w ślad za bratem, szybko się ulotnił. Hermiona ponownie opadła na kanapę, a obok niej Ginny i Harry. Ron usiadł w fotelu naprzeciwko nich. Miał zamyśloną minę i dopiero po chwili głębszego namysłu odezwał się:
   – Jak to jest, że ci dwaj słuchają Ginny i chodzą przy niej jak w zegarku, mimo tego, że jest najmłodsza i do tego jest dziewczyną, a na mnie mają – kulturalnie mówiąc – wyrąbane?
Cała trójka wybuchnęła śmiechem, a rudowłosa z triumfalnymi uśmiechem odpowiedziała:
   – No wiesz Ronaldzie, autorytet trzeba sobie budować od najmłodszych lat.

 ***

   Czasami w życiu dzieją się rzeczy, których zupełnie się nie spodziewamy. Czasami przynoszą dobre, a innym razem złe zmiany. Nie do przewidzenia jest to kto zagości w naszym życiu na dłużej, a kto wpadnie tylko na chwilę. Nie wiemy też co jest prawdziwe, a co ulotne. Właściwie to bardzo mało wiemy o swojej egzystencji, o nas samych. Z jednej strony, ta tajemniczość kolejnych kart w tali życia przeraża, ale z drugiej budzi ciekawość, chęć podróży i podejmowania wyzwań. Każdy lubi czuć się potrzebny i doceniany, więc mimowolnie wkładamy na swoje barki kolejne obowiązki, podejmujemy kolejne wyzwania. Hermiona wiedziała, że została postawiona właśnie przed kolejnym wyzwaniem. Powrót Czarnego Pana nie zwiastował niczego dobrego dla całego świata czarodziejów, a tym bardziej dla Harry'ego, a jeśli dla Pottera to i dla nich – dla niej i Rona. Wiedziała też, że może się wcale tego wyzwania nie podjąć. Owszem, jest przyjaciółką Harry'ego, ale to nie zobowiązuje jej do ryzykowania dla niego życia. Mogła się wycofać, kopnąć ich wszystkich w tyłek i powiedzieć, żeby radzili sobie sami, ale sęk w tym, że nie potrafiła. Lubiła być potrzebna, lubiła czuć się ważna. Znów wstrząsnął jej ciałem ten znajomy dreszcz niepokoju, oznaczający, że na dnie jej serca obudziła się ta maleńka iskierka tęsknoty za normalnym życiem. Oczywiście Granger kochała magię i poprzez słowa "normalne życie" miała na myśli życie normalnej, nastoletniej czarownicy. Żałowała, że jest taka ambitna i że czasami nie potrafi zapanować nad swoją przemądrzałością. W chwilach takich jak ta, gdy do jej świadomości znów wkradał się lęk o przyszłość świata i swoją przyszłość, żałowała że tak mało rzeczy zdążyła spróbować, a jednocześnie wiedziała, że nie będzie miała na tyle odwagi by ich spróbować. Dziewczyny w jej wieku imprezowały, chodziły na zakupy, urządzały babskie wieczory na których całą noc poświęcały na omawianie swojego życia miłosnego, które dane im było posiadać. Hermiona za to w tym czasie czytała książki, uczyła się zaklęć i pogłębiała swoje kujoństwo, tylko po to by móc kiedyś uratować tyłek tym "zwykłym, nastoletnim czarownicom". Wiedziała, że zachowanie tych dziewczyn czasami jest puste, ale mimo wszystko pragnęła go zasmakować. Nikomu nigdy nie przyznała się do swoich pragnień. Czuła, że nieodwracalnie najlepsze lata jej życia ulatują jej między palcami. Bolało ją też to, że wszystkimi dziewczynami interesują się jacyś chłopcy, każda z nich ma jakiegoś adoratora... ba, niektóre nawet po kilku adoratorów, a ona dla każdego jest zwykłą kujonką, czasami nawet nazywaną przez nich żartobliwie Wszystko-Wiem-Granger. Tak bardzo chciała, żeby ktoś ją w końcu zauważył, a gdy nareszcie to się stało to wszystko spieprzyła. Owszem, Wiktor nie należał do osobników zbyt inteligentnych i czasami odnosiła wrażenie, że jego mózg spakował manatki i wyjechał na urlop, ale widziała w jego oczach, że naprawdę mu się podoba. Czuła, że on docenia to jaką osobą jest. Wiele dziewczyn piszczało na jego widok, a ona mogła mieć go na wyłączność. Okej, może nie na wyłączność, bo lada dzień wracał do swojej szkoły, ale podczas jego pobytu mogła zaznać jak to jest być... hmm... adorowaną? Ale oczywiście zabrakło jej odwagi. Walka z najpotężniejszym z Czarnoksiężników jej nie przerażała, ale popołudnie spędzone sam na sam z chłopakiem przyprawiało ją o palpitacje serca. Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za tchórzostwo, panno Granger – skarciła się sama w duchu. Była tak zamyślona, że nie usłyszała, że ktoś się zbliża. Właściwie to nie spodziewała się, że ktoś przyjdzie w to miejsce. Była to jej własna Świątynia Dumania, jak zdarzało jej się nazywać ten fragment zieleni, ukryty za zasłoną drzew. Obróciła się gwałtownie, gdy usłyszała odgłos łamanej gałęzi, na którą nieznajomy nadepnął. Właściwie to nieznajomy okazał się znajomym. Kilka kroków od niej stał nie kto inny jak Fred Weasley. Spojrzał na Hermione zdziwiony i zrobił kilka kroków w tył.
   – Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Już sobie idę.
Hermiona uśmiechnęła się do niego i kawałek się przesunęła.
   – Nie musisz, siadaj. Jest to wystarczająco miejsca dla naszej dwójki.
   – To znaczy, że już nie jesteś na mnie zła? – spojrzał na nią lekko zdziwiony i niepewnie zajął miejsce obok Gryfonki.
   – Nie, nie jestem. Uznajmy, że wszystkie grzechy zostały wam odpuszczone.
Zaśmiali się równocześnie i zapadła między nimi chwila ciszy, w której oboje wpatrywali się w odbijający się na tafli wody zachód słońca. Fred wyrwał źdźbło trawy i zaczął się nim bawić.
   – Myślałam, że tylko ja przychodzę tutaj, gdy chcę pobyć trochę sama – przerwała ciszę dziewczyna.
   – Powiem ci moja droga, że ja myślałem tak samo  – zaśmiał się, a Hermiona poczuła się tak jakby słyszała już ten śmiech milion razy.
    – Nie wyglądasz mi na osobę, która potrzebuje być sama. Pokusiłabym się raczej o nazwanie cię duszą towarzystwa.
Fred uśmiechnął się pod nosem. Granger już wcześniej zauważyła, że razem z George'm mają bardzo charakterystyczny sposób uśmiechania się, a mianowicie unoszą tylko prawy kącik ust. Wygląda to trochę zawadiacko. Zresztą, większość rzeczy, które robią i mówią bliźniacy jest zawadiackie, więc ten sposób uśmiechania się jak najbardziej do nich pasował.
   – Wiem, że wydaję się to bardzo mało prawdopodobne, ale matka natura i mnie obdarzyła rozumem. Może o wiele mniejszym i mniej pojemnym niż twój, ale czasami też muszę go przewietrzyć. Wiesz, mózg długo nieużywany kurczy się, więc gdy nikt nie widzi ukrywam się tutaj i staram się ratować resztki tego co z mojego pozostało.
Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie. Żart młodego Weasley'a był wyjątkowo słaby jak na niego, ale mimo to i tak poprawił jej trochę humor.
   – Zaskakujesz mnie Fredzie Weasley'u. I tym razem wyjątkowo w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
   – Ohh,  – chłopak teatralnie złapał się za serce – nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Po raz pierwszy w moim szesnastoletnim życiu powiedziałaś mi coś miłego! Muszę zapisać sobie tę datę w moim różowym pamiętniczku!
Hermiona lekko się zarumieniła. Nigdy nie była pewna kiedy bliźniacy robią sobie żarty, a kiedy mówią na poważnie.
   – Przesadzasz, na pewno kiedyś, wcześniej zdarzyło mi się powiedzieć ci coś miłego – Zaczęła szperać w pamięci, ale nie mogła sobie nic przypomnieć, tym bardziej ciężko jej było skupić się na myślenie, gdy czuła na sobie wzrok Freda. Wzrok, który mówił, że i tak dobrze wie, że takiej sytuacji nie było. Nagle Granger olśniło.
   – Mam! Przypomniałam sobie!
Fred patrzył na nią z niedowierzaniem. Ma nauczkę, że nie wątpi się w zdolności Hermiony Granger.
   – Oświeć mnie młoda damo, bo ja nic takiego sobie nie przypominam.
   – Nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale pamiętam że nikt inny nie chciał pomóc mi przenieść książek z pokoju wspólnego, tylko ty jako jedyny się zgodziłeś, a nawet zgłosiłeś się na ochotnika i po tym jak zanieśliśmy wszystkie książki do biblioteki to powiedziałam ci, ze myliłam się w stosunku do ciebie, że naprawdę dobry z ciebie facet.
Hermiona przerwała na chwilę, bo przed oczami przeleciał jej dalszy fragment tego wydarzenia. Fred dotykający jej policzka i całujący ją w czoło, a potem szepczący jej na ucho, że jeszcze wielu rzeczy o nim nie wie. Na gacie Merlina, przecież coś takiego nigdy nie miało miejsca! Może to był sen? Może ta sytuacja przyśniła jej się kiedyś? Nie, to niemożliwe, nigdy nie zdarzyło jej się fantazjować o Fredzie. Nie pociągał jej. Więc skąd do cholery to wspomnienie znalazło się w jej głowie? Oblał ją zimny pot, gdy obróciła głowę w stronę Freda. Na jego twarzy malowało się głębokie zamyślenie.
   – Przeanalizowałem wszystkie możliwe sytuację i tej za żadne galeony świata nie mogę sobie przypomnieć. Więc albo byłem wtedy pod bardzo mocnym wpływem Ognistej, albo ktoś tu fantazjuje o utknięciu ze mną sam na sam w bibliotece!
Na twarzy dziewczyny pojawiły się jeszcze większe wypieki, a Fred widząc jej zawstydzenie jeszcze bardziej rozochocił się w swoich żartach, aż w końcu szturchnął Granger łokciem i rozczochrał jej włosy, co akurat ją rozzłościło. Wstała i otrzepała spodnie z resztek trawy.
   – Sprawdź w swoim różowym pamiętniczku, może tam znajdziesz tę sytuację. A tymczasem wracam do dormitorium, żeby napisać wypracowanie za twojego szanownego braciszka.
Fred uśmiechnął się zawadiacko i oczywiście nie mogąc powstrzymać się od zgryźliwej uwagi na pożegnanie, krzyknął na odchodne do dziewczyny:
   – Wpadnę do ciebie, spełnię twoje fantazje o zamknięciu się ze mną w bibliotece, kochanieńka!
Hermiona obróciła się i pokazując chłopakowi środkowy palec krzyknęła:
   – Dupek! 
– Ale za to jaki przystojny! – usłyszała jeszcze na odchodne, zanim zniknęła za murami zamku.

happy dance oh yeah this is legendary fremione

***

Oto jest! Pierwszy rozdział, który nie wnosi zupełnie nic, ale jak wiadomo na początku są same nudy. Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale szkoła to zło, a potem pierwszy tydzień ferii w rozjazdach i tak jakoś zeszło. Na początek czekam na 5 komentarzy, tak na rozgrzewkę dla Was i na zmotywowanie mnie do sprężenia się z pisaniem :D

Harry Potter - Nimbus 2000 Broom
.
.
.
.
.
.
template by oreuis