Hermione od wejścia do szkoły dzieliło już tylko kilka kroków, gdy na jej ramieniu niespodziewanie usiadł popielaty puchacz. Dziewczyna zatrzymała się i obróciła głowę, by lepiej przyjrzeć się ptakowi. Nie przypominała sobie by kiedykolwiek wcześniej widziała go, więc wiedziała, że na pewno nie jest to sowa któregoś z jej znajomych. Puchacz równieżjej się przyglądał - jego ogromne, czarne oczy obserwowały ją z zaciekawieniem. Wyglądał jakby chwilę się zastanawiał, po czym wyciągnął w jej stronę nóżkę z przywiązanym do niej liścikiem. Granger odwiązała go, a sowa z pohukiwaniem zerwała się i odleciała w stronę sowiarni. Szybkim ruchem rozwinęła zwitek i ujrzała na nim kilka koślawych liter. Nie miała wątpliwości, że był to list od Wiktora. Mówienie po angielsku szło mu nie najgorzej, jednak pisanie... pisanie nie szło mu w ogóle. Mimo wszystko Hermiona nie miała problemu ze zrozumieniem treści listu. Delikatny rumieniec wypłynął na jej policzki, gdy chowała kartkę do kieszeni.
Fred w tym czasie rozłożył się pod drzewem. Wyciągnął przed siebie nogi i oparł plecami o konar. Znowu urósł o czym świadczyły przykrótkie już spodnie. Kolejna para do oddania Ronowi. Przymknął powieki pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Wydarzenia ostatnich tygodni przytłoczyły wszystkich. Praktycznie nikt w Hogwarcie nie wiedział, że ich – jego i Georga, łączyło coś z Cedrikiem. To właśnie Diggory'emu zawdzięczali połowę ze swoich wynalazków. Był on niezwykle inteligentny i utalentowany jeśli chodzi o zaklęcia i eliksiry, więc często udoskonalał ich ,,zabawki", oczywiście za drobną opłatą. Teraz cała sterta prototypów czekała na dopracowanie, jednak bliźniacy sami nie potrafili tego zrobić. Długo zastanawiali się kto jeszcze mógłby im pomóc, jednak nikt poza Hermioną nie przychodził im do głowy. Wiedzieli jednak jak Granger nastawiona jest do ich eksperymentów, więc nie liczyli na możliwość pomocy z jej strony. Fred westchnął cicho. Słońce już prawie schowało się za horyzontem, gdy zmęczony swoimi przemyśleniami, zapadł w głęboki sen.
Fred w tym czasie rozłożył się pod drzewem. Wyciągnął przed siebie nogi i oparł plecami o konar. Znowu urósł o czym świadczyły przykrótkie już spodnie. Kolejna para do oddania Ronowi. Przymknął powieki pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Wydarzenia ostatnich tygodni przytłoczyły wszystkich. Praktycznie nikt w Hogwarcie nie wiedział, że ich – jego i Georga, łączyło coś z Cedrikiem. To właśnie Diggory'emu zawdzięczali połowę ze swoich wynalazków. Był on niezwykle inteligentny i utalentowany jeśli chodzi o zaklęcia i eliksiry, więc często udoskonalał ich ,,zabawki", oczywiście za drobną opłatą. Teraz cała sterta prototypów czekała na dopracowanie, jednak bliźniacy sami nie potrafili tego zrobić. Długo zastanawiali się kto jeszcze mógłby im pomóc, jednak nikt poza Hermioną nie przychodził im do głowy. Wiedzieli jednak jak Granger nastawiona jest do ich eksperymentów, więc nie liczyli na możliwość pomocy z jej strony. Fred westchnął cicho. Słońce już prawie schowało się za horyzontem, gdy zmęczony swoimi przemyśleniami, zapadł w głęboki sen.
***
Gryfonka już od pół godziny stała przed szafą, wpatrując się w nią uparcie z nadzieją, że może jakaś niewidzialna siła podrzuci do niej odpowiedni strój. Zbyt często nie bywała na randkach. Właściwie wcale na nich nie bywała, więc w jej garderobie nie znajdowało się nic podkreślającego atuty. Same rozciągnięte swetry, ciepłe bluzy i... Tak, to było to! Szybko ściągnęła koszule z wieszaka i pobiegła do łazienki.
Pół godziny później Granger zbiegała po schodach prowadzących do holu. Niesforne pukle kasztanowych włosów okalały jej twarz, gdy przeskakiwała po dwa stopnie na raz. Nienawidziła się spóźniać. Gdy przeskoczyła ostatni stopień, zatrzymała się na chwilę by ustatkować oddech. Poprawiła swoją prowizoryczną sukienkę i otworzyła drzwi wejściowe. Chłód wieczornego powietrza uderzył ją w twarz i wsiąknął w płuca, jakby napełniając je małymi kryształami lodu. Po chwili jednak jej ciało przyzwyczaiło się do zmiany temperatury. Przy poręczy schodów stał Wiktor. Ubrany w czerwoną kurtkę, typową dla uczniów Durmstrangu i czarne, dżinsowe spodnie prezentował się naprawdę... męsko. Granger lekko się zarumieniła i powoli podeszła do chłopaka.
– Cześć – wydukała w końcu.
– Hermionanina, ty wyglonduasz cudownie!
Na twarz dziewczyny wypłynął jeszcze większy rumieniec, ale nie zaprzeczyła jego słowom. Starała się wyglądać jak najlepiej. Dziękowała sobie, ze nie odesłała ojcu jego flanelowej koszuli w kratę, którą przypadkowo zabrała ze sobą do Hogwartu. Czarne rajstopy, wysmuklały jej nogi, a przepasana paskiem koszula podkreślała talie. Ceniła sobie naturalność, więc jej makijaż opierał się jedynie na umalowanych rzęsach i ustach pociągniętych błyszczykiem. Wiktor przyglądał jej się z nieukrywanym podziwem.
– Pójdziemy się przejść? Macie tutaj bardzo ładna teren.
Hermiona skinęła głową i ruszyli na spacer w świetle księżyca. Na początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale później zaczęły się zacierać wszelkie granice między nimi. Nim Hermiona się zorientowała, nogi same zaczęły prowadzić ją w kierunku ulubionego miejsca. Było one bardziej zacienione, jednak to właśnie stamtąd najlepiej widać odbijający się w jeziorze księżyc. Granger poczuła przyjemne mrowienie, gdy silna dłoń Wiktora splotła się z jej palcami. Mrowienie rozeszło się po całym ciele niosąc wraz ze sobą elektryzujące ciepło. Hermiona zagryzła dolną wargę, walcząc sama ze sobą. Nie lubiła rzeczy jej nieznanych, a to uczucie które ją przepełniało do takich właśnie należało. Wiktor jednak szybko wyczuł jej niepewność. Obrócił ją tak, że stała teraz twarzą do niego.
– A ty Harmionina?
– Ja? Nie, ja nie mam łaskotek.
– Nie wiem czy mogą ci uwierzyć, ja powinien to sprawdzić.
Hermiona zachichotała. Bardziej nerwowo niż radośnie i powoli zaczęła cofać się do tyłu.
- Nie, nie, nie! Myślę, że nie ma takiej potrzeby Wiktorze.
Chłopak również uśmiechnął się do niej i zrobił kilka kolejnych kroków w jej stronę, a ona zrobiła kolejny krok w tył i nagle... potknęła się o coś, po czym runęła jak długa, krzycząc tylko jedno, krótkie:
– Cholera!
– Auuu! Złamałaś mi nogę! - odezwał się głos, który Gryfonka od razu rozpoznała.
Hermiona jednym zgrabnym ruchem wstała, otrzepując ubrania.
– Fredzie Weasley'u, na gacie Merlina, co ty tutaj robisz?
– Hmm... zastanówmy się. Spałem, dopóki ktoś brutalnie na mnie nie wlazł i nie ZŁAMAŁ MI NOGI!
Wiktor do tej pory przyglądał im się w milczeniu, ze zdziwieniem malującym się na twarzy. W końcu jednak postanowił interweniować, bo wyczuwając zawziętość tej dwójki, bał się że za chwilę rzucą się na siebie.
– Hermionanina, on chyba nie żartuję. My powinni zaprowadzić go do szpitalna skrzydła.
Fred spojrzał na Kruma i uśmiechnął się do niego.
– Jak dobrze, że jest tu chociaż jedna osoba, która mi wierzy! – Fred spojrzał na Hermione z udawanym wyrzutem. – Gdyby nie ty to zapewne zostawiłaby mnie tutaj ze złamaną nogą na pewną śmierć.
Hermiona ostentacyjnie przewróciła oczami.
– Wiktor, mógłbyś zaprowadzić tego osobnika do skrzydła szpitalnego zanim złamie mu coś jeszcze, oprócz nogi?
Krum zaśmiał się pod nosem i pomógł wstać Fredowi, opierając go na swoim ramieniu. Uszli kilka kroków, gdy Weasley obrócił się i krzyknął w jej stronę:
– Hermionko skarbie, nie idziesz z nami? Powinnaś trzymać mnie za rękę, gdy będę udawał bardzo cierpiącego!
Granger ze złością ukryła twarz w dłoniach.
– Zamilcz Weasley!
Wydawało jej się, że jeszcze słyszy z oddali jego stłumiony śmiech. Czemu to zawsze ją spotykają jakieś głupie lub obciachowe sytuacje? Nachyliła się nad taflą jeziora i chlusnęła sobie w twarz chłodną, słoną wodą. Czuła się dziwnie. Miała wrażenie, jakby ktoś wyjął jej wnętrzności, wywrócił na drugą stronę i włożył z powrotem, nie zwracając uwagi na to, że nie układa ich w odpowiedniej kolejności i zostawia pośrodku ogromną, ziejąca czernią pustkę. Ukryła twarz w dłoniach. Co się z tobą dzieje, Granger? Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę szkoły.
Wiktor posadził Freda na jednym ze szpitalnych łóżek. Rudzielec wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastroju. Spojrzał na Kruma z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku.
– Hermiona to bardzo inteligentna dziewczyna, wiesz o tym, prawda?
Wiktor spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem w oczach, ale skinął potwierdzająco głową.
– To dobrze, bo nie chciałbym żebyś ją zranił. Nie zasługuje na to.
Freda samego zdziwiły te słowa. Nigdy nie znał się zbyt dobrze z Hermioną, ale po prostu poczuł że musi to powiedzieć. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, ale ujrzał tylko czerwień jego kurtki znikającą za drzwiami. Upadł bezwładnie na łóżko i szybko tego pożałował, bo przez nogę przeszła pulsująca fala bólu. Zamknął oczy, czekając aż wróci pani Pomfrey.
Granger uchyliła drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego. Wiktora nigdzie nie było, co lekko ją zdziwiło. Fred leżał na łóżku. Jego klatka piersiowa poruszała się rytmicznie. Dłoń miał położoną na twarzy, jakby usiłując zakryć oczy przed światłem padającym z ogromnych żyrandoli. Hermiona podeszła bezszelestnie do jego łóżka i usiadła na brzegu.
Pół godziny później Granger zbiegała po schodach prowadzących do holu. Niesforne pukle kasztanowych włosów okalały jej twarz, gdy przeskakiwała po dwa stopnie na raz. Nienawidziła się spóźniać. Gdy przeskoczyła ostatni stopień, zatrzymała się na chwilę by ustatkować oddech. Poprawiła swoją prowizoryczną sukienkę i otworzyła drzwi wejściowe. Chłód wieczornego powietrza uderzył ją w twarz i wsiąknął w płuca, jakby napełniając je małymi kryształami lodu. Po chwili jednak jej ciało przyzwyczaiło się do zmiany temperatury. Przy poręczy schodów stał Wiktor. Ubrany w czerwoną kurtkę, typową dla uczniów Durmstrangu i czarne, dżinsowe spodnie prezentował się naprawdę... męsko. Granger lekko się zarumieniła i powoli podeszła do chłopaka.
– Cześć – wydukała w końcu.
– Hermionanina, ty wyglonduasz cudownie!
Na twarz dziewczyny wypłynął jeszcze większy rumieniec, ale nie zaprzeczyła jego słowom. Starała się wyglądać jak najlepiej. Dziękowała sobie, ze nie odesłała ojcu jego flanelowej koszuli w kratę, którą przypadkowo zabrała ze sobą do Hogwartu. Czarne rajstopy, wysmuklały jej nogi, a przepasana paskiem koszula podkreślała talie. Ceniła sobie naturalność, więc jej makijaż opierał się jedynie na umalowanych rzęsach i ustach pociągniętych błyszczykiem. Wiktor przyglądał jej się z nieukrywanym podziwem.
– Pójdziemy się przejść? Macie tutaj bardzo ładna teren.
Hermiona skinęła głową i ruszyli na spacer w świetle księżyca. Na początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale później zaczęły się zacierać wszelkie granice między nimi. Nim Hermiona się zorientowała, nogi same zaczęły prowadzić ją w kierunku ulubionego miejsca. Było one bardziej zacienione, jednak to właśnie stamtąd najlepiej widać odbijający się w jeziorze księżyc. Granger poczuła przyjemne mrowienie, gdy silna dłoń Wiktora splotła się z jej palcami. Mrowienie rozeszło się po całym ciele niosąc wraz ze sobą elektryzujące ciepło. Hermiona zagryzła dolną wargę, walcząc sama ze sobą. Nie lubiła rzeczy jej nieznanych, a to uczucie które ją przepełniało do takich właśnie należało. Wiktor jednak szybko wyczuł jej niepewność. Obrócił ją tak, że stała teraz twarzą do niego.
– A ty Harmionina?
– Ja? Nie, ja nie mam łaskotek.
– Nie wiem czy mogą ci uwierzyć, ja powinien to sprawdzić.
Hermiona zachichotała. Bardziej nerwowo niż radośnie i powoli zaczęła cofać się do tyłu.
- Nie, nie, nie! Myślę, że nie ma takiej potrzeby Wiktorze.
Chłopak również uśmiechnął się do niej i zrobił kilka kolejnych kroków w jej stronę, a ona zrobiła kolejny krok w tył i nagle... potknęła się o coś, po czym runęła jak długa, krzycząc tylko jedno, krótkie:
– Cholera!
– Auuu! Złamałaś mi nogę! - odezwał się głos, który Gryfonka od razu rozpoznała.
Hermiona jednym zgrabnym ruchem wstała, otrzepując ubrania.
– Fredzie Weasley'u, na gacie Merlina, co ty tutaj robisz?
– Hmm... zastanówmy się. Spałem, dopóki ktoś brutalnie na mnie nie wlazł i nie ZŁAMAŁ MI NOGI!
Wiktor do tej pory przyglądał im się w milczeniu, ze zdziwieniem malującym się na twarzy. W końcu jednak postanowił interweniować, bo wyczuwając zawziętość tej dwójki, bał się że za chwilę rzucą się na siebie.
– Hermionanina, on chyba nie żartuję. My powinni zaprowadzić go do szpitalna skrzydła.
Fred spojrzał na Kruma i uśmiechnął się do niego.
– Jak dobrze, że jest tu chociaż jedna osoba, która mi wierzy! – Fred spojrzał na Hermione z udawanym wyrzutem. – Gdyby nie ty to zapewne zostawiłaby mnie tutaj ze złamaną nogą na pewną śmierć.
Hermiona ostentacyjnie przewróciła oczami.
– Wiktor, mógłbyś zaprowadzić tego osobnika do skrzydła szpitalnego zanim złamie mu coś jeszcze, oprócz nogi?
Krum zaśmiał się pod nosem i pomógł wstać Fredowi, opierając go na swoim ramieniu. Uszli kilka kroków, gdy Weasley obrócił się i krzyknął w jej stronę:
– Hermionko skarbie, nie idziesz z nami? Powinnaś trzymać mnie za rękę, gdy będę udawał bardzo cierpiącego!
Granger ze złością ukryła twarz w dłoniach.
– Zamilcz Weasley!
Wydawało jej się, że jeszcze słyszy z oddali jego stłumiony śmiech. Czemu to zawsze ją spotykają jakieś głupie lub obciachowe sytuacje? Nachyliła się nad taflą jeziora i chlusnęła sobie w twarz chłodną, słoną wodą. Czuła się dziwnie. Miała wrażenie, jakby ktoś wyjął jej wnętrzności, wywrócił na drugą stronę i włożył z powrotem, nie zwracając uwagi na to, że nie układa ich w odpowiedniej kolejności i zostawia pośrodku ogromną, ziejąca czernią pustkę. Ukryła twarz w dłoniach. Co się z tobą dzieje, Granger? Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę szkoły.
Wiktor posadził Freda na jednym ze szpitalnych łóżek. Rudzielec wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastroju. Spojrzał na Kruma z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku.
– Hermiona to bardzo inteligentna dziewczyna, wiesz o tym, prawda?
Wiktor spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem w oczach, ale skinął potwierdzająco głową.
– To dobrze, bo nie chciałbym żebyś ją zranił. Nie zasługuje na to.
Freda samego zdziwiły te słowa. Nigdy nie znał się zbyt dobrze z Hermioną, ale po prostu poczuł że musi to powiedzieć. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, ale ujrzał tylko czerwień jego kurtki znikającą za drzwiami. Upadł bezwładnie na łóżko i szybko tego pożałował, bo przez nogę przeszła pulsująca fala bólu. Zamknął oczy, czekając aż wróci pani Pomfrey.
Granger uchyliła drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego. Wiktora nigdzie nie było, co lekko ją zdziwiło. Fred leżał na łóżku. Jego klatka piersiowa poruszała się rytmicznie. Dłoń miał położoną na twarzy, jakby usiłując zakryć oczy przed światłem padającym z ogromnych żyrandoli. Hermiona podeszła bezszelestnie do jego łóżka i usiadła na brzegu.
– Popsułeś mi właśnie pierwszą w życiu randkę Fredzie Weasley'u. – Jej głos był opanowany, chociaż było można w nim wyczuć lekką nutę smutku. – Że też akurat dzisiaj musiało ci się zachcieć spania pod chmurką...
Fred uśmiechnął się pod nosem i powrócił do pozycji siedzącej. Spojrzał na dziewczynę.
– Nigdy wcześniej nie byłaś na randce?
Hermiona zarumieniła się. Wiedziała, że w tym momencie Rudzielec nie nabijał się z niej, że jego pytanie było całkowicie szczere. Pokręciła przecząco głową. Fred jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– Nie spodziewałbym się tego. Jesteś inteligentna, ładna, zgrabna i ułożona. Mężczyźni powinni piszczeć na twój widok... Nie, właściwie mężczyźni nie powinni piszczeć. Piszczą to panny na mój widok, mężczyźni powinni prężyć swoje bicepsy do ciebie.
Ona również się uśmiechnęła. Nie wiedziała, że chłopak potrafi być taki miły. Właściwie, miała wrażenie, że niewiele o nim wie.
– No widzisz, nieprawdopodobne, a jednak.
– Mają za małe bicepsy i im wstyd po prostu. Uwierz mi, że jak przypakują to zaczną swoje zaloty.
Granger wstała. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę drzwi.
– Dobranoc... Freddie. Przepraszam za nogę i... Dziękuję za to co przed chwilą powiedziałeś.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.
Tak jak obiecałam, jest 5 komentarzy, więc jest rozdział ;) Wiem, że na razie niewiele Wam to wyjaśni i niezbyt akcja jest wciągająca, jednak spokojnie – potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko się rozkręciło, więc mam nadzieje, że z wytrwałością przebrniecie przez te troszkę nudniejsze rozdziały ;)
Tym razem muszę Wam podnieść poprzeczkę, bo za szybcy jesteście. Czekam teraz na 7 komentarzy :) Skończyły mi się właśnie ferie, więc ten tydzień to będzie dla mnie masakra, jednak rozdział postaram się dodać w najszybszym możliwym terminie, po pojawieniu się 7 komentarzy ^^
Buziaki,
Marta Weasley
Fred uśmiechnął się pod nosem i powrócił do pozycji siedzącej. Spojrzał na dziewczynę.
– Nigdy wcześniej nie byłaś na randce?
Hermiona zarumieniła się. Wiedziała, że w tym momencie Rudzielec nie nabijał się z niej, że jego pytanie było całkowicie szczere. Pokręciła przecząco głową. Fred jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– Nie spodziewałbym się tego. Jesteś inteligentna, ładna, zgrabna i ułożona. Mężczyźni powinni piszczeć na twój widok... Nie, właściwie mężczyźni nie powinni piszczeć. Piszczą to panny na mój widok, mężczyźni powinni prężyć swoje bicepsy do ciebie.
Ona również się uśmiechnęła. Nie wiedziała, że chłopak potrafi być taki miły. Właściwie, miała wrażenie, że niewiele o nim wie.
– No widzisz, nieprawdopodobne, a jednak.
– Mają za małe bicepsy i im wstyd po prostu. Uwierz mi, że jak przypakują to zaczną swoje zaloty.
Granger wstała. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę drzwi.
– Dobranoc... Freddie. Przepraszam za nogę i... Dziękuję za to co przed chwilą powiedziałeś.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.
***
Ogień Szatańskiej Pożogi osmolił jej ubrania. Czuła na sobie zapach dymu. Dusił ją odór spalenizny. Nie zwracała jednak na to uwagi. Biegła przed siebie. Wzrokiem przeszukiwała tłum, ale nigdzie nie znalazła osoby, której szukała. Właściwie to nie wiedziała kogo szuka, jednak była pewna, że gdy go zobaczy to będzie wiedzieć, że to on. Zręcznie ominęła śmigające w jej stronę zaklęcie i odpowiedziała atakiem na atak. Po chwili Śmierciożerca leżał już nieprzytomny na zimnej posadzce holu. Gryfonka przyskoczyła nad jego ciałem i rzuciła się w stronę schodów. Pokonała je w kilku susach i pędziła już korytarzem pierwszego piętra... i wtedy go zobaczyła. Walczył z jakimś mężczyzną. Na jego twarzy malowało się rozbawienie. Hermione rozczulił ten widok. Lubiła jego uśmiech. Właściwie lubiła to mało powiedziane – zakochała się w tym uśmiechu. On również ją zauważył. W jego oczach automatycznie zatańczyły maleńkie, wesołe iskierki. Ruszyła w jego stronę, by pomóc mu pokonać przeciwnika, jednak ten padł już na podłogę, puchnąc jak balon. Zadowolony z siebie chłopak, ukłonił się w jej stronę, a wtedy wybuch wstrząsnął lewym skrzydłem budynku. Hermiona zdążyła zobaczyć tylko spadającą część sufitu i poczuła jak z jej gardła wydobywa się przeraźliwy krzyk, przepełniony bólem.
Otworzyła oczy z przerażeniem, odruchowo podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Oddychała ciężko, a całe jej ciało zaplątane było w pościel i prześcieradło. Przed oczami utkwił jej obraz walącego się Hogwartu i przerażenie w oczach chłopaka. Chłopaka, którego twarzy nie zapamiętała. Wyplątała się ze swojego "kokonu" i na palcach, tak by nie obudzić współlokatorek, podeszła do drzwi.
W Pokoju Wspólnym panował półmrok. Czerwień w połączeniu z tańczącymi w kominku płomieniami, nadawała temu pomieszczeniu przytulności. Hermiona zwinęła się w kłębek na fotelu, nakrywając się kocem leżącym na oparciu. Lubiła tutaj siedzieć. Pokój Wspólny kojarzył jej się z Harrym i Ronem, ze wspólnymi wieczorami spędzonymi na żartowaniu i odrabianiu prac domowych. I przypominał jej też o Fredzie. O tym jak wtulona w jego szyję zasypiała, siedząc mu na kolanach. Zaraz, zaraz... Hermiona przyłapała się na tej myśli ze zdziwieniem.
– Chyba zaczynam wariować!
– Wszystko z panią w porządku, madame.
Otworzyła oczy z przerażeniem, odruchowo podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Oddychała ciężko, a całe jej ciało zaplątane było w pościel i prześcieradło. Przed oczami utkwił jej obraz walącego się Hogwartu i przerażenie w oczach chłopaka. Chłopaka, którego twarzy nie zapamiętała. Wyplątała się ze swojego "kokonu" i na palcach, tak by nie obudzić współlokatorek, podeszła do drzwi.
W Pokoju Wspólnym panował półmrok. Czerwień w połączeniu z tańczącymi w kominku płomieniami, nadawała temu pomieszczeniu przytulności. Hermiona zwinęła się w kłębek na fotelu, nakrywając się kocem leżącym na oparciu. Lubiła tutaj siedzieć. Pokój Wspólny kojarzył jej się z Harrym i Ronem, ze wspólnymi wieczorami spędzonymi na żartowaniu i odrabianiu prac domowych. I przypominał jej też o Fredzie. O tym jak wtulona w jego szyję zasypiała, siedząc mu na kolanach. Zaraz, zaraz... Hermiona przyłapała się na tej myśli ze zdziwieniem.
– Chyba zaczynam wariować!
– Wszystko z panią w porządku, madame.
Granger szybko obróciła się i zobaczyła stojącego naprzeciwko niej Zgredka. Ukłonił się nisko, a gdy podniósł z powrotem głowę jego ogromne, szkliste oczy wpatrywały się w nią uważnie.
– Skąd wiesz, że wszystko ze mną jest okey Zgredku? Skąd możesz wiedzieć, skoro ja sama tego nie wiem?
Skrzat wyglądał na niezbyt pewnego. Hermiona od razu domyśliła się, że wie coś czego nie chcę jej powiedzieć.
– Skrzaty... My wyczuwamy niektóre rodzaje magii. Po usunięciu wspomnień ludzie często czują się rozbici, madame.
– Usunięciu wspomnień? – Hermiona wyprostowała się w fotelu. W jej oczach malowało się ogromne zdziwienie. – O czym ty mówisz Zgredku?
– Ja... mi nie wolno. Zgredek musi iść. Zgredek nie może nic powiedzieć. Pani sama podjęła taki wybór. Pani sama poświęciła swoje wspomnienia. Zgredkowi nie wolno!
– Skąd wiesz, że wszystko ze mną jest okey Zgredku? Skąd możesz wiedzieć, skoro ja sama tego nie wiem?
Skrzat wyglądał na niezbyt pewnego. Hermiona od razu domyśliła się, że wie coś czego nie chcę jej powiedzieć.
– Skrzaty... My wyczuwamy niektóre rodzaje magii. Po usunięciu wspomnień ludzie często czują się rozbici, madame.
– Usunięciu wspomnień? – Hermiona wyprostowała się w fotelu. W jej oczach malowało się ogromne zdziwienie. – O czym ty mówisz Zgredku?
– Ja... mi nie wolno. Zgredek musi iść. Zgredek nie może nic powiedzieć. Pani sama podjęła taki wybór. Pani sama poświęciła swoje wspomnienia. Zgredkowi nie wolno!
Nim Hermiona zdążyła doskoczyć do skrzata, już nie było go w pomieszczeniu. Gryfonka opadła z powrotem na fotel. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Stanowczo za dużo. Jeśli straciła pamięć to... Olśniło ją! To na pewno sprawka bliźniaków. Kiedy ten ich "wspaniały" wynalazek w nią uderzy, na pewno coś jej zrobił. O już ona się jutro z nimi rozprawi. Popamiętają, że z nią się nie zadziera. Pani sama podjęła taki wybór. Pani sama poświęciła swoje wspomnienia. Otuliła się mocniej kocem, a Morfeusz pochwycił ją w swoje ramiona.
***
I jak? Czekam na Waszą opinie!Tak jak obiecałam, jest 5 komentarzy, więc jest rozdział ;) Wiem, że na razie niewiele Wam to wyjaśni i niezbyt akcja jest wciągająca, jednak spokojnie – potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko się rozkręciło, więc mam nadzieje, że z wytrwałością przebrniecie przez te troszkę nudniejsze rozdziały ;)
Tym razem muszę Wam podnieść poprzeczkę, bo za szybcy jesteście. Czekam teraz na 7 komentarzy :) Skończyły mi się właśnie ferie, więc ten tydzień to będzie dla mnie masakra, jednak rozdział postaram się dodać w najszybszym możliwym terminie, po pojawieniu się 7 komentarzy ^^
Buziaki,
Marta Weasley