Odkąd tylko zapoznała się z
listem od Molly nie mogła znaleźć sobie miejsca. Spakowała już swoją torbę
podróżną, posprzątała w pokoju, a nawet pozmywała naczynia, czego robić bardzo
nie lubiła. Ciągle starała się czymś zająć, byle tylko nie myśleć o spotkaniu z
Fredem. Od sytuacji w pociągu nie miała okazji z nim porozmawiać, a nie była
pewna co on sobie mógł o niej pomyśleć po tym
wszystkim. Nie mogła powiedzieć, że żałowała tego co zrobiła (bo o dziwo
nie żałowała), ale nie mogła również pojąć, skąd znalazła w sobie tyle odwagi
by w ten sposób się zachować. Była pewna, że na sam jego widok, jej policzki
zapłoną purpurą… Nie, przestań Hermiono! Miałaś
o tym nie myśleć!
Zrobiła kilka głębszych wdechów, po czym podeszła do szafy i wyciągnęła z niej
parę starych, dresowych spodni i jakąś obcisłą koszulkę, która tak właściwie to
była już na nią trochę za mała. Odziana w taki strój bojowy ruszyła do ogrodu.
Z garażu wyciągnęła kosiarkę. Tata już jakiś czas temu ją o to prosił, ale
jakoś nigdy się do tego nie kwapiła, jednak w tej sytuacji zajęcie to wydawało
się wręcz idealne. Doszła do wniosku, że nic tak dobrze nie zagłusza myśli jak
dźwięk kosiarki.
Ogródek państwa Granger nie zajmował zbyt dużej powierzchni, jednak przy wysokiej jak na tą część Anglii temperaturze, nieźle się zmęczyła. Wyłączyła
maszynę i wierzchem dłoni starła z twarzy pot.
– Nie powiem, że mi
się nie podobało. Nigdy bym nie pomyślał, że kobieta z kosiarką może wyglądać
tak seksownie! – zażartował.
Hermiona nie zauważyła go wcześniej. Szczerze powiedziawszy
miała nadzieję nikogo nie spotkać będąc w tym niezbyt wyjściowym stroju, a tym
bardziej na pewno nie chciała spotkać tak przystojnego chłopaka będąc w takim
stroju! Spuściła wzrok, starając się ukryć
swoje zawstydzenie.
– Matt…eee..Długo
tutaj stoisz?
Chłopak zaśmiał się perliście, ukazując garnitur równiutkich
i śnieżnobiałych zębów, a w jego policzkach od razu pojawiły się słodkie
dołeczki na widok których miękły kolana prawie wszystkim dziewczynom w
Hogwarcie. Hermiona czuła, że jej kolana mimo jej sprzeciwu również zaczynają
mięknąć na ten widok. Dupek! Wyszeptał w jej podświadomości tak dobrze
znany jej głos.
– Wystarczająco
długo by zauważyć, że w tych spodniach masz naprawdę świetne pośladki! – rzucił
jak zwykle bez cienia skrępowania. Chyba świetnie się bawił wprowadzając ją w
zakłopotanie. Jego poza mówiła sama za siebie. Jedną rękę opierał o furtkę, co
chwilę mierzwiąc nią włosy, a drugą dłoń trzymał w kieszeni. Widać było po nim,
że w przeciwieństwie do niej, jest całkowicie wyluzowany. Hermiona żałowała, że
w tej chwili nie doznaje takiego samego przypływu energii jak wtedy w pociągu,
jednak tylko obecność Freda była w stanie wpłynąć na nią w ten specyficzny
sposób. Matt dalej jej się przyglądał, widocznie czekając na podjęcie przez nią
jego gry.
– Nooo, to co cię do
mnie sprowadza? – wydusiła w końcu z siebie.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
– Nie ładnie
Hermiono, nie ładnie. Może byś się chociaż ze mną przywitała zanim zaczniesz
mnie przesłuchiwać?
– A tak, przepraszam.
Wchodź, zapraszam – wskazała dłonią miejsce na huśtawce. – Siadaj.
Chłopak znów pokręcił głową z udawanym niezadowoleniem na
twarzy. Podszedł do niej i odgarnął jej z twarzy kosmyk. Gryfonka czuła jak jej
puls przyspiesza. Matt zanurzył rękę w
jej puszystych lokach, a ona wstrzymała na chwilę oddech, sama nie wiedząc
dlaczego. Przybliżył swoją twarz do jej, a ona, mimo że każda jej cząstka
krzyczała, wręcz błagała o to by się od niego odsunęła, dalej stała w tym samym
miejscu. Po chwili, która jej wydawała się wiecznością, na twarzy Matta
ponownie pojawił się ten sam rozbrajający uśmiech. Uniósł dłoń, a przed twarzą
zamajaczył jej liść.
– Miałaś go we
włosach – powiedział, dalej się uśmiechając i nie oddalając swojej twarzy od
twarzy młodszej Gryfonki. Starał się utrzymać z nią kontakt wzrokowy, ale było
to wręcz niemożliwe przez zawstydzenie dziewczyny. Cmoknął ją w policzek i
odsunął się.
– I teraz możemy
rozmawiać – zaśmiał się, siadając na huśtawce, jakby to co stało się przed
chwilą zupełnie nie miało miejsca.
Zdezorientowana dziewczyna, obróciła się na pięcie i
wprowadziła kosiarkę do garażu. Tak naprawdę był to tylko pretekst po to by
znaleźć kilka minut na ochłonięcie. Oparła się o ścianę pomieszczenia, robiąc
kilka głębszych wdechów. Czuła się strasznie zagubiona. Nie miała czasu na
miłość i doskonale o tym wiedziała, ale z drugiej strony, cos lub ktoś wewnątrz
niej wręcz o tę miłość błagał. Sama nie była pewna co tak naprawdę czuję i to
przytłaczało ją jeszcze bardziej.
Wróciła do ogrodu starając się zachować pozory niewzruszonej. Uśmiechnęła się
ciepło i usiadła na huśtawce obok Matta.
– Teraz poznam cel
twojej dzisiejszej wizyty?
– Owszem! Mam dla
ciebie propozycje nie do odrzucenia!
Dupek! Dupek! Dupek!
Opadnie ci szczęka jak jednak twoja propozycja okaże się możliwa do odrzucenia!
Odezwał się ponownie znajomy głos w jej podświadomości.
– Jaką propozycje? –
zapytała, zaciekawiona co też może jej zaoferować.
– Mój kuzyn robi
dzisiaj imprezę, mówił że każdy może przyprowadzić kogo tylko zechcę, więc
pomyślałem o tobie, o tym żebyśmy poszli tam razem. Co ty na to?
Co ja na to? Co ja na
to?! Ja na to mówię stanowcze nie, bo spędzam dzisiaj wieczór z kimś o wiele
fajniejszym niż ty! Ponownie odezwał się irytujący głos w jej głowie.
Rozmasowała skronie, starając się go zagłuszyć. Powiedz mu! Powiedz mu, żeby spadał!
– Zamknij się… –
wyszeptała.
– Eee, co? – zapytał
Matt, robiąc lekko zdziwioną minę.
Tym razem jej twarz wręcz płonęła żywym ogniem. Machnęła
dłonią w powietrzu kilka razy.
– To...mucha! Cały
czas lata mi koło głowy. Uciążliwe stworzenie – uśmiechnęła się sztucznie.
– To co powiesz na
moją propozycję?
– Matt, bardzo cię
przepraszam. Naprawdę chętnie bym z tobą poszła, ale mam już inne plany .
Jeden zero dla mnie!
Krzyknął głos w jej głowie.
– Kurde, a miałem
nadzieję, że przynajmniej teraz uda mi się z tobą zatańczyć. Na balu
Bożonarodzeniowym byłaś tak oblegana, że nie mogłem się do ciebie dobić.
To ją zdziwiło. Obserwował ją już na balu Bożonarodzeniowym?
Może jednak Gin miała rację mówiąc, że tak naprawdę podoba się wielu facetom,
tylko nie zauważa ich i przez to boją się do niej podejść.
– A mogę wiedzieć co
takiego robisz, że wystawiasz mnie?
– Nie wystawiam cię!
Mam bardzo ważną, specjalną misję do wykonania! – uśmiechnęła się tajemniczo,
powoli odzyskując pewność siebie.
– Misję specjalną?
– Tak, będę robić za
opiekunkę.
– O, to rzeczywiście
misja specjalna, wymaga bardzo wiele cierpliwości – poklepał ją lekko po plecach.
– To ile lat mają dzieciaki, które mają to szczęście spędzić z tobą dzisiejszy
wieczór?
Hermiona lekko się zmieszała.
– Dzieciaki to
raczej nie najlepsze słowo do określenia ich. Tak właściwie to będę niańczyła
Freda i George’a…
Brunet wybuchł śmiechem, którego przez kilka minut nie mógł
opanować.
– Od zawsze wiedziałem,
że bliźniacy są niezbyt rozgarnięci i często miewają dziwaczne pomysły, ale nie
wiedziałem, że do tego stopnia, że potrzeba im niańki! – powiedział, gdy w
końcu udał mu się trochę opanować.
Hermionie nie spodobały się słowa chłopaka. Owszem bliźniacy
nie zawsze myśleli nad tym co robią, ale to na pewno nie jest powód, żeby od
razu nazywać ich nierozgarniętymi.
– Ich mama poprosiła
mnie o pomoc, więc się zgodziłam – odpowiedziała zimnym tonem.
– Dobrze, dobrze
rozumiem. Gdyby jednak towarzystwo Weasley’ów ci się znudziło, daj znać. Mój
tata pracuję w Ministerstwie w wydziale komunikacji, więc nasz kominek pozwala
przetransportować się dosłownie wszędzie.
Uśmiechnął się i wstał.
– Dobra, nie
zawracam ci dłużej głowy. Zapewne musisz przygotować się na tą ciężką wyprawę. Powodzenia,
Mała – ujął jej rękę w swoją i pocałował w wierzch dłoni. Nim Hermiona
zdążył jakkolwiek na to zareagować, chłopak zniknął już za żywopłotem. Mówią,
że od nadmiaru głowa nie boli, szkoda to to przysłowie nie sprawdza się przy
nadmiarze facetów w życiu. Westchnęła i położyła się na huśtawce, ponownie
pogrążając się w myślach, które dotyczyły oczywiście spotkania z Fredem.
***
Kilka metrów przed nią
zmaterializowała się stara, lekko przyrdzewiała konewka. Hermiona do tej pory
miała tylko trzy razy okazję podróżować za pomocą tego środka transportu i nie
ukrywając, trochę się martwiła, że zagubi się w nicości…ewentualnie, że zamiast
w domu Weasley’ow wyląduję np. w łazience pana Lovegood. Głęboki wdech. Jedną
dłonią złapała rączkę swojej torby, a drugą chwyciła za konewkę. Świat wokół niej
zawirował, a ziemia usunęła jej się spod nóg. Zamknęła oczy, czując jak uczucie
nieprzyjemnego ucisku w okolicy żołądka, nabiera na sile. Trzy, dwa, jeden –
puściła świstoklik.
Leżała na trawniku przed Norą. Kilka metrów od niej
znajdowała się jej torba i stara konewka. Podniosła się, otrzepując ubrania.
Jej serce coraz bardziej przyspieszało, ale powodem takiej reakcji wcale nie
był strach czy wstyd, ale podniecenie i radość. Mimo tego, że dziewczyna nie
dopuszczała do siebie tej myśli to wewnątrz wręcz pękała z radości, że za
chwilę znów się z nim zobaczy. Oczywiście Gryfonka tłumaczyła to sobie tym, że
ostatnio zbliżyła się do Freda i to tylko i wyłącznie dlatego, że stał się on
dla niej przyjacielem. Ehh Granger, kogo
ty próbujesz oszukać.
Drzwi były uchylone, więc pchnęła je i weszła do środka. Nora była miejscem,
które naprawdę lubiło się odwiedzać. Pachniała domem, miłością i
bezpieczeństwem. Postawiła torbę przy drzwiach i rozejrzała się . Od jej ostatniej
wizyty nic się tutaj nie zmieniło. No może nic, poza brakiem kilku wazonów i
figurek należących do pani Weasley. Do jej zmysłu węchu dotarł zapach gorącego ciasta
drożdżowego na co jej brzuch od razu zareagował głośnym burknięciem,
przypominając jej, że od śniadania nic nie jadła. Ruszyła w stronę źródła tej
cudownej woni, którym oczywiście okazała się kuchnia.
– Dzień dobry pani
Weasley!– rzuciła w stronę krzątającej się po kuchni rudowłosej postaci.
Kobieta szybko obróciła się w jej stronę z ogromnym
uśmiechem wymalowanym na zmęczonej twarzy.
–Hermiono, witaj!
Już zaczynałam się martwić, że jednak nie zdecydowałaś się mi pomóc. – Podeszła
do Gryfonki i wzięła ją w objęcia. – Jak wspaniale cię znowu widzieć kochanieńka!
Odsunęła się od niej na kilka centymetrów i zmierzyła od
góry do dołu.
– Ale jak ty
zmizerniałaś dziecko! Siadaj, upiekłam ciasto, zaraz nałożę ci kawałek.
Posłusznie usiadła przy stole. Nora zawsze tętniła życiem, a
dziś było w niej wyjątkowo cicho, co lekko ją zaniepokoiło.
– A gdzie wszyscy
się podziali? – zapytała, gdy kobieta postawiła przed nią talerz z ogromnym
kawałkiem ciasta, który starczyłby na wyżywienie trzyosobowej rodziny.
– Ginny pojechała w
odwiedziny do Charlie'go. Ron wróci niedługo, bo wysłałam go po zakupy dla
ciotki Muriel, a bliźniacy – na jej twarzy pojawił się wredny uśmieszek, który
Hermiona doskonale znała, tyle że w męskiej wersji. – Chodź, sama zobaczysz!
Ruszyła za Molly w stronę łazienki. Otworzyła drzwi, a
Hermionie ukazał się jeden ze śmieszniejszych widoków jakie było jej dane w
życiu widzieć. Fred klęczał na podłodze przed sedesem, a George kucał w wannie.
Na ręce mieli założone długie, różowe, gumowe rękawice, a z ich szyi zwisały
urocze fartuszki w tym samym kolorze. Gdy tylko spojrzała na nich wybuchła
śmiechem, nad którym nie mogła zapanować.
–Tak, tak wiem.
Różowy to nie nasz kolor, od początku ci mówiłem George, że powinniśmy założyć
fartuszki w innych kolorach to nie, uparłeś się na ten różowy.
– Teraz już wiem, że
miałeś rację bracie. Przecież mieliśmy taki szeroki zasób kolorów do wyboru.
Różowy, różowy i jeszcze różowy!
– Taaaak, na pewno
nasza wspaniała mama nie zrobiła tego celowo, żeby nas jeszcze bardziej upokorzyć.
Przecież różowy zawsze był jej ulubionym kolorem.
Oboje skierowali swoje spojrzenia na Molly, na której twarzy
malował się wyraz triumfu, gdy obróciła się i wróciła do kuchni, a następnie na
duszącą się ze śmiechu Hermionę.
– Co cię tak śmieszy
koleżanko? – zapytali, stając koło niej i kładąc swoje dłonie na jej ramionach.
– Nie, nie nic –
starała się opanować śmiech, ale nie bardzo jej to wychodziło. – Ty…tylko
bardzo ładnie wa..wam w różowym!
Panowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym złapali
dziewczynę i ruszyli w stronę wanny. Hermiona orientując się co się święci
zaczęła się szarpać i bić chłopaków, ale oni byli nieugięci. Wsadzili ją do
wanny. Fred złapał za słuchawkę prysznica i skierował ją na Gryfonke.
– Przeprosisz?
Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, by obudzić w niej
odwagę. Uśmiechnęła się zadziornie, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
– Ale za co ma przepraszać,
przecież to był komplement!
Stojący za nią George, poczochrał jej włosy, śmiejąc się.
– Fred, ona sama
sobie grabi. Prosi się o to, żebyśmy ją trochę zmoczyli.
– Tak, masz rację bracie. Może trochę zimnej
wody otrzeźwi jej umysł?
Hermiona spojrzała nienawistnym spojrzeniem na Freda.
– Gwarantuję ci, że
tego pożałujesz Freddie!
Uśmiech z twarzy rudzielca zniknął, spojrzał na Hermionę bardzo
zdziwiony, po czym odłożył prysznic. Rozmasował kark dłonią i wskazał na nią
palcem.
– Tym razem ci się
upiekło – powiedział, po czym wyszedł zostawiają ich w niezłym szoku.
***
Hermiona zeszła ponownie do kuchni, zdziwiona zachowaniem
Freda. Wiedziała, że poddanie się w momencie gdy miał nad nią całkowitą
przewagę jest do niego niepodobne. I jeszcze wyraz jego twarzy, którego nie
mogła pozbyć się sprzed oczu. Wydawał się taki zdziwiony i przerażony
jednocześnie.
– Kochanieńka,
naszykowałam ci łóżko w pokoju Ginny. Możesz tam zanieść swoją torbę, a potem
zawołaj chłopców i zejdźcie na kolację. Dobrze?
Skinęła głową i ruszyła do pokoju, ciągnąc za sobą torbę,
która rytmicznie stukała przy każdym kolejnym uderzeniu w schodek.
Pokój Ginny lśnił czystością, nigdzie nie walały się ubrania, kosmetyki nie
zaścielały każdej szafki, a łóżko było perfekcyjnie zaścielone przez co
Hermiona przez chwilę się zawahała nie będąc pewną czy nie pomyliła
pomieszczeń, ale plakaty najlepszych drużyn Quidditcha zdobiące ściany upewniły
ją w tym. Postawił swój bagaż na krześle i rzuciła się na łóżko. Cały czas
zastanawiało ją zachowanie Freda. Nigdy wcześniej nie widziała w jego oczach
takiej ilości emocji…
Pokój bliźniaków znajdował się naprzeciwko pokoju Ginny. Zapukała i delikatnie
nacisnęła na klamkę. Nim zdążyła w pełni otworzyć drzwi, już znalazła się na
ziemi. W ostatniej chwili zdążyła się przeturlać na plecy i uniknąć spotkania z
tłuczkiem. Niepewnie podniosła się, ale jak się okazało to nie był koniec
ataku. Gdy tylko się wyprostowała, w jej stronę pognała chmara złowieszczo
świszczących, migających kulek. Pisnęła, rzucając się na łózko. W drzwiach
pojawił się zdyszany Fred, który jednym ruchem różdżki unicestwił wszystkie
pułapki. Podbiegł do łózka, gdzie leżała skulona Hermiona.
– Nic ci nie jest? –
spytał z wyraźnym przejęciem w głosie.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Widać było tylko jak jej twarz nabiera coraz bardziej czerwonych
barw.
– To pułapka na
Rona. Miały go oduczyć wyjadania nam słodyczy. Nie myśleliśmy, że ty tutaj
wejdziesz.
Podniosła się do pozycji siedzącej, z wściekłością wymalowaną
na twarzy.
– A czy wam
kiedykolwiek zdarza się myśleć?! – wstała, odpychając od siebie chłopaka. – Jesteście
dziecinni i nieodpowiedzialni! Nie ważne na kogo była ta pułapka, moglibyście
komuś wyrządzić krzywdę, a wtedy zwykłe przepraszam by nie wystarczyło! Czasami
naprawdę mam wrażenie, że zgubiliście mózgi…
Fred podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.
– Teraz już
przesadziłaś. Ja też czasami mam wrażenie, że jesteś świetną dziewczyną z którą
można porozmawiać, pośmiać się. Takim moim ideałem. A potem robisz szopkę jak
moja matka, o jakiś głupi żart i jak każdy uważasz nas za idiotów. Wyjdź stąd,
chyba że masz jeszcze coś ciekawego do dodania?
Hermionie opadła szczęka. Przez chwilę pozwoliła dojść do
władzy swoim starym przyzwyczajeniom z którymi miała walczyć, a tym razem
pozwoliła im się pokonać. Nie myślała, że jej słowa tak urażą chłopaka…
Spojrzała na Freda, ale ten unikał jej wzroku.
– Ja…ja miałam
zawołać was na…na kolację…
– Dobrze, zaraz
zejdę. A teraz jeśli to wszystko to wyjdź.
Skinęła głową i posłusznie opuściła pomieszczeni. Drzwi
zamknęły się za nią z hukiem. Hermiona poczuła, że w kącikach jej oczu zbierają
się łzy. Zrobiła kilka głębszych wdechów, starła je i ze sztucznym uśmiechem na
twarzy, zeszła do kuchni, gdzie siedział już George i pani Weasley.
– Siadaj Hermiono –
wskazał na krzesło obok siebie. – Opowiadaj, co cię do nas sprowadza? Mówiłaś,
że wpadniesz dopiero w drugim miesiącu wakacji. Przyznaj, że tak się za nami
stęskniłaś, że nie mogłaś już dłużej wytrzymać.
Zaśmiała się, ale gdy zobaczyła, że do pomieszczenia wchodzi
Fred, jej śmiech stał się dziwnie nienaturalny.
– My…myślałam, że
mama wam powiedziała. Na dzisiejszy wieczór mam być waszą opiekunką.
Oboje równocześnie zakrztusili się sokiem, który właśnie pili.
– Mamo, zwariowałaś?
Przecież ona jest od nas młodsza! – odezwał się oburzony Fred.
– Młodsza, ale o wiele
inteligentniejsza i odpowiedzialna.
Z hukiem odstawił szklankę na blat i wyszedł z domu.
Hermiona westchnęła i podparła głowę na dłoniach. To na pewno nie będzie przyjemny
wieczór…
***
Hermiona usiadła obok chłopaka,
ale ten nawet nie spojrzał w jej stronę. Nie mogła znieść tego, że jest na nią
zły. Nie rozumiała czemu, ale wiedziała, że bardzo zależy jej na utrzymaniu z
nim jak najlepszych relacji. Tylko w jego obecności czuła się kimś więcej niż
zwykłą kujonką. Tylko przy im czuła się wartościowa i cholernie się tego bała.
Bała się tej siły którą dawało jej samo przebywanie z nim. Bała się tego co
udawało mu się w niej budzić, czyli uczuć. Westchnęła i szturchnęła go lekko
łokciem.
– Przepraszam…
Chłopak nadal wydawał się nie reagować na jej obecność.
Wpatrywał się w falującą taflę wody, ignorując ją. Skoro nie chcę z
nią rozmawiać, to nie będzie go zmuszała. Wstała, ale nim zdążyła odejść,
złapał ją za nadgarstek. Przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. Przymknęła
powieki, przypominając sobie te wszystkie momenty w których trzymał ją za rękę.
Cholera Granger, przecież coś takiego
nigdy nie miało miejsca! Skarciła
się w myślach, przerażona kolejną wizją nieistniejących wspomnień.
– Siadaj – wskazał
miejsce obok siebie.
Posłusznie wykonała polecenie, podświadomie starając się
usiąść jak najbliżej niego, by czuć bliskość i ciepło jego ciała.
– Nie rozumiesz w
ogóle tego co mnie zabolało Hermiono. To, że nazwałaś mnie dziecinnym to dla
mnie żadna ujma. Boli mnie jednak sam fakt, że postrzegasz mnie jako jakiegoś
skończonego idiotę. Do niedawna byłem pewny, że uważasz mnie i George’a za
kogoś gorszego, ale gdy poznałem cię bliżej, zrozumiałem, że wcale tak nie
jest. Myślałem, ze gdy ty poznałaś mnie bliżej to zrozumiałaś, że wcale nie jestem
takim dupkiem za jakiego inni mnie mają. Miałem nadzieję, że chociaż ty
zauważyłaś we mnie coś więcej, ale dzisiaj zrozumiałem, że jednak się myliłem,
że dla ciebie dalej jestem zwykłym idiotą…
– Wiem, że cię
zraniłam. Naprawdę tego nie chciałam. Możesz wierzyć lub nie, ale to co wtedy
powiedziałam wcale nie było prawdą. Dałam się ponieść emocjom. Ciężko jest
wyzbyć się starych przyzwyczajeń Fred, a szczególnie gdy tym przyzwyczajeniem
jest upominanie ludzi dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, co dało Hermionie
nadzieję na uratowanie sytuacji.
– Tak, to prawda.
Twój monolog dotyczący testowania wynalazków na pierwszoroczniakach do dzisiaj
odbija się echem w mojej głowie.
Zaśmiali się. Fred lekko stuknął ją ramieniem.
– Tym razem ci wybaczę,
ale na następny raz nie będę już taki łaskawy Czarownico!
Całe jej ciało w jednej chwili zostało sparaliżowane. Czarownico… Ten głos, to słowo… Przed
oczami zamajaczyła jej roześmiana, rudowłosa postać mierzwiąca jej włosy i nazywająca
ją właśnie w ten sposób, podczas gonienia jej po szkolnych błoniach. To był Fred, to od początku był on…
– Hermiona, wszystko
w porządku? – zapytał, obejmując ją ramieniem i tym samym przywracając jej
ciało do normalnego funkcjonowania.
– Taaak, już wszystko
okej – uśmiechnęła się, odruchowo opierając głowę na jego ramieniu. – Odpowiesz
mi na jedno pytanie?
Skinął głową, łaskocząc ją przy tym swoim podbródkiem po
skroni.
– Ta sytuacja w
łazience… Co się stało, że wyszedłeś? Widziałam w twoich oczach przerażenie.
Westchnął. Czuła jak jego mięśnie napinają się i
rozluźniają, ukazując w ten sposób jego podenerwowanie. Zawsze tak reagował,
gdy się denerwował.
– To dość
skomplikowane. Miewam czasami dziwne sny. Zazwyczaj niewiele z nich pamiętam,
jednak głos i sposób w jaki dziewczyna we śnie wymawia moje imię utkwił mi w
głowie. Dzisiaj zrozumiałem, że ten głos należy do… – urwał, słysząc dziwne
dźwięki dochodzące od strony domu.
Za ich plecami rozległy się jakieś krzyki, które z sekundy
na sekundę stawały się coraz wyraźniejsze. Fred szybko wstał, otrzepując spodnie
z trawy, a Hermiona poszła w jego ślady.
– Co…co ty tutaj
robisz? – wydukał Fred.
***
Siemaneczko! Jak widzicie, wystarczyło kilka Waszych komentarzy by udało mi się pokonać swoją barierę twórczą. Kolejny rozdział wleciał o wiele szybcjiej niż myślałam i to tylko dzięki Wam, więc jak widzicie - warto komentować :D A teraz nie przedłużam, bo jutro praca, a ja po nocach na internetach siedze. Jako, że ten rozdział pojawił się tak szybko, to podniose trochę stawkę i bypojawił się kolejny musi być minimum 12 komentarzy!
Do napisania,
Marta Weasley